Pstrągowe hołubce


Dzisiejszy dzień nad wodą chyba długo zapamiętamy.
Piszę w liczbie mnogiej bo, jako świadek wydarzeń, również pozostanę pod wrażeniem niedawnych tęczakowych wyczynów.
Jednak po kolei, dla mnie dzień zakończył się srebrniaczkiem 45 cm i jak dotąd nie mam szczęścia wychylić się poza ten wymiar, przynajmniej w znaczeniu skutecznego podebrania ryby.
Mimo to dzień muszę uznać za udany, w przeciwieństwie do sąsiada ze stanowiska obok.
Takiego pecha, by nie powiedzieć upokorzenia jakiego doznał owy wędkarz ze strony pstrągów tęczowych, chyba nie zapomni na długie lata.
Sami wiecie jak długo trzeba niekiedy chodzić za zimowym drapieżnikiem a często bywają dni o kiju, które wliczone są przecież w zimowe zmagania.
Tym bardziej, gdy po setkach rzutów posadzi się wreszcie na kiju konkretna ryba, radość i emocje często przerastają łowiącego.

Łowiliśmy stojąc dość ciasno a oba brzegi okupowane były przez wędkarzy , mimo to nikt nie wchodził sobie w paradę, bo woblery podawane pod przeciwległy brzeg, niewielkim łukiem powracały do naszych stanowisk.
W takich warunkach nastąpiło uderzenie ogromnego tęczaka a hol z racji dość krótkiej żyłki, był zdecydowany i twardy, chyba zbyt twardy jak na tak waleczną rybę, która wykręcała wszelkie figury znane tylko olbrzymim tęczakom.
Całą scenę  mogłem obserwować z 5 metrów, widząc zmagania ryby i wędkarza jak na dłoni oraz ocenić wielkość i gatunek a bez wątpienia był to pstrąg tęczowy o długości ok. 70 cm.
Klocek jak się patrzy, napakowany "testosteronem", czyli ryba która w rzece spędziła sporą część życia, silna jak tur i nie mniej waleczna.
Ku rozpaczy łowiącego, po którymś z kolei rybim hołubcu, żyłka strzeliła ze świstem i wielkie cielsko zawinęło się z powrotem do wody.
Widziałem w oczach kolegi żal i rozczarowanie a późniejsze mini dochodzenie wskazało węzeł przy krętliku jako winowajcę.
Opisuję tą scenkę, choć pewnie nie wiecie dlaczego na wstępnie użyłem słowa "upokorzony przez tęczaki”, bo zejście ryby z haka, czy słabość zestawu czasem się zdarza i nie ma nic w tym zdrożnego, no może poza niedbalstwem wykonania węzła na zmęczonej żyłce.
Zatem już wyjaśniam …
Emocje opadły, Kolega pogodził się z przegrana i podreptał w górę rzeki.
Nie minęła godzinka, gdy ponownie zameldował się na poprzednim stanowisku i rozpoczął przegląd wody woblerem a po dosłownie 10 minutach posadził na kiju kolejnego pięknego tęczaka.
Nie był już tak okazały, ale uczciwe 50 cm, zostało tym razem podebrane zgodnie ze sztuką
I teraz …
Radość i zadość uczynienie poprzedniej porażki były tak wielkie, że wędkarz wypiął rybę z kotwiczek, odłożył sprzęt na brzeg, po czy uniósł pstrąga w geście triumfu, okazując go wszystkim zebranym.
W tym momencie ryba trzepnęła solidnie ogonem, zabujała się na palcach trzymanych pod skrzelami i zwaliła się z powrotem do wody  ...   i tyle ją widzieliśmy.
Nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać razem z dzisiejszym pechowcem, ale groteskowość tej sceny i okoliczności pozbycia się dwóch pięknych ryb jednego dnia, z pewnością zapadną w mojej i jego pamięci.
Niezależnie od tęczakowych wydarzeń, dzień obfitował w inne wrażenia, bo podczas holu mojego srebrniaczka, wędkarz z przeciwległego brzegu posadził na kiju również srebrną troć, sporo większą, którą z powodzeniem podebrał i wyniósł na brzeg.
Od wielu godzin, siedzę w ciepłym domu, popijam kawkę i piszę te parę słów z dzisiejszych wydarzeń.
Jednak jestem przekonany, że nasz pechowiec nadal stoi nad brzegiem rzeki , marznąc czesze wodę, w myśl zasady  -  do trzech razy sztuka.