Nie potrafię łowić kleni


Radunia, jedna z najpiękniejszych rzek Pojezierza Kaszubskiego.
Rzeka o bardzo zmiennym charakterze, miejscami przypomina wody nizinne o leniwym nurcie, by za chwilę nabrać cech wody górskiej, gdzie nurt zdecydowanie przyspiesza. stając się typową krainą pstrąga.
Wiele ciekawych opisów turystycznych znajdziecie w internecie, jednak dla nas najważniejsze są jej walory wędkarskie.




Mój przyjaciel, z którym łączyło mnie przed laty, wielkie zamiłowanie do spinningu a obecnie stawiający pierwsze kroki w muchowaniu, obrał sobie tą rzekę za cel wędkarskich wypraw.
Z wielką determinacją i wędkarską pasją rozpoznaje bojem Radunię, odwiedzając jej wszystkie odcinki.
Jego meldunki z własnych obserwacji, pierwsze lipieniowe sukcesy, jak i te płynące z opowieści miejscowych wędkarzy, wskazują Radunię jako bardzo atrakcyjne miejsce wędkarskich wypraw, szczególnie wobec możliwości spotkania ogromnego klenia. 
Rzadko mu towarzyszę, ale myślę że tym sposobem popełniam spory błąd taktyczny, bo obecność mojej rzeki za domem, powoduje ogólną niechęć do odwiedzania innych rzek i zbyt szybkie zniechęcenie łowieniem na obcej wodzie.
Radunię odwiedziłem zaledwie kilka razy, wracając o kiju, nie licząc kilku niewielkich pstrągów i lipieni.
Jednak wiem, że to rybna woda, która potokowym kabanem i ogromnym kleniem stoi.
Radunia nie jest wodą łatwą, bo odcinek pstrągowy to zarośnięta po brzegach, bystra woda, pełna dołów i zawad, wlewów, bystrzyn, czyli to co tygrysy lubią najbardziej.
Natomiast odcinki kleniowe to zwykle odsłonięte brzegi, woda o leniwym nurcie a mój kontakt z tą rybą ogranicza się jedynie do obserwacji stojących jak kłody kleni.


Przynajmniej w moim wydaniu, wszelkie próby skuszenia ich muchą, kończą się totalnym ignorowaniem, lub szybkim znikaniem ryb z pola widzenia.
Nie potrafię łowić kleni, przynajmniej w warunkach jakie ta rzeka oferuje, ale tym bardziej drażni to moją ambicję i motywuje do powrotu nad jej wody w przyszłym sezonie.
Klenie pamiętam jedynie z mojego dzieciństwa, gdy łowiłem je na Sanie w w Dynowie, na wiśnię lub dziką czereśnię zbierane do metalowych kanek z dzikich drzew rosnących przy drogach prowadzących do okolicznych pół.
Były to jednak inne czasy, inne wiśnie, inne klenie, które były ogromne, bo ja byłem mały.
Dziś są przedmiotem moich westchnień i poszukiwań drogi  skutecznego ich łowienia  na muchę, w warunkach wód północy.
Pierwsze próby poprzedziłem wykonaniem kilku much, zgodnie z podpowiedziami Kolegów i zaleceniami płynącymi ze stron internetowych.
Preferowany kolor czarny, lub klasyczne wzory jak Red Tag Wet, co niniejszym uczyniłem, nie zaznając jednak kontaktu z kleniem.


Takie jest moje wyobrażenie mokrej, kleniowej i jeśli popełniam błąd w doborze i sposobie wiązania muchy, to tu należy upatrywać niepowodzenia.
Jednak mając na uwadze to drugie, większość tych much, była chętnie gryziona przez pstrągi na Redzie więc z czymś  tam się rybom kojarzą, ale widać kleniom nie.
Jednak bardziej przyczyny porażki  upatruję w sposobie prezentacji lub zbyt małej ilości prób, w bardzo niekorzystnych warunkach, jak na tak ostrożną rybę jak kleń.
Zatem długa jeszcze droga przede mną, godziny przy imadełku oraz nad brzegami Raduni.

Dodatkowym, niemałym kłopotem jest możliwość odwiedzania tej rzeki jedynie w weekendy i to raczej letnią porą, gdy nieprzerwane spływy kajakowe nawiedzają Radunię.
Wczesne, poranne godziny, lub zapadający wieczór niestety nie wiele zmieniają, bo świt zaczyna się od pozdrowień hardcorowych amatorów wioseł a wieczór tych bez kondycji, co to ledwie ciągną do bazy.
Łatwiej odnaleźć wyczerpujący opis rzeki serwowany przez kajakarzy, niż wędkarską podpowiedź jak tą rzekę ugryźć.

Kleń jaki jest, każdy widzi … i tyle mi pozostało z tegorocznego sezonu na Raduni.


Temu co skutecznie klenie na muchę łowi w wodach północy,
kapelusza chylę i o naukę proszę ...