Koniec sezonu



Rzeka … od dłuższego czasu już w zimowej scenerii.
Nie słychać głosu gęsi podczas jesiennych przelotów a ich ostatnie klucze już dawno zniknęły za horyzontem.
Jeszcze niedawno soczyste barwy jesieni, okrywały lasy na okolicznych wzgórzach, dziś pnie starych buków pozbawione liści, tworzą tylko bordowo - szarą ścianę lasu.
W takie dni słonce wędruje nisko nad horyzontem, zmieniając cienie w zimne niebieski barwy, nadając wyjątkowy kontrast scenerii a rozświetlonym brzegom kolor żółci i czerwieni
Jednak gdy schowa się za chmurami, świat staje się znów czarno – biały.
Śnieżna ponowa, nie nosi śladów wędkarskich butów a mróz odstrasza spacerowiczów
Dzikie kaczki zrobiły się mniej ostrożne, często i nieopatrznie siadając na wodę pod nogami a zmrożone trzcinowiska odsłaniają sylwetki saren zebranych w zimowe rudle.
Woda w rzece przelewa się leniwie, nie głosząc obecności mieszkańców swoich głębin..
Nie ma owadów siadających na wodzie, nie ma lipieniowych oczek, nie ma też sygnałów obecności troci, która jeszcze jesienią oznajmiała gwałtownym pluskiem swoją frekwencję.
Panuje cisza i bezruch, zakłócany jedynie lodowatym wiatrem hulającym pośród łanów zaschniętych traw.
Odwiedzam rzekę ostatnimi dniami, wyłącznie by nacieszyć się spokojem jaki panuje nad jej brzegami.
Delikatny, lipieniowy sprzęt już sklarowany a wędzisko, kołowrotek i linki po konserwacji zajęły należyte miejsce w szafie.
Jednym słowem … jestem sam nad brzegami, nie kuszony wędkarska przygodą.
Póki co, nie zaprzątam sobie myśli muchową strategią, emocjami przed kolejnym wyjściem nad wodę.
Mam teraz czas, by spojrzeć na rzekę z perspektywy sezonu, odtworzyć w pamięci wszystkie te radosne chwile, którymi mnie obdarzyła.
W tym miejscu wypada rozpocząć inną opowieść ...

Rzeka Reda ... już ostatnie chwile, za kilka tygodni jej brzegi zajmą wędkarze trociowi, zrobi się tłoczno, głośno,  ciasno, czasem nieprzyjemnie.
Rozpocznie się zimowa gorączka a samochody z rejestracją z całej Polski, zapełnią nadbrzeżne stanowiska.
Brzegi zamienią się w wydeptane ścieżki, na których co jakiś czas plama krwi na brudnym śniegu, oznajmi przegraną troci i sukces łowcy, który obok niedbale i w pośpiechu rzuconej pod nogi ryby, wykonywał będzie kolejne nerwowe rzuty.
Nadejdzie tak długo oczekiwany przez wielu czas zabijania, orania dna rzeki wszystkim co współczesna technika oferuje.
Pośród spinningowego bractwa, muchowa wędka będzie rzadkością a jej właściciel, poczytywany jak odmieniec, hołdujący dziwnej i niezrozumiałej praktyce komplikowania sobie życia.
Minie wiele długich tygodni zanim rzeka otrzepie się jak zmoczony pies, po inwazji setek uzbrojonych po zęby wędkarzy, którzy nie odpuszczając, przeniosą się w jej dolny bieg, by tam dokończyć swe dzieło.
Jednak każdy kolejny dzień będzie powrotem rzeki do jej naturalnego rytmu, czas zimowych miesięcy przeminie, brzegi opustoszeją.
Wiosenne promienie słońca obudzą pierwsze owady a wraz z nimi wędkarzy muchowych, tych którzy zimę spędzili przy imadełkach, rezygnując z połowu streamerem.

Jest też trzecia opowieść
Rzeka Reda ...w tym sezonie darzyła pięknymi Kardynałami, zarówno w czerwcu jak i jesienią.
Trafiło się sporo ryb powyżej czterdziestu centymetrów a i w przedziale redowego wymiaru też nie mogłem narzekać na brak frekwencji, mimo że czas pozwalał zwykle na 2- 3 godzinne wypady nad wodę.
Kilka roczników jest w odwrocie, jednak rzeka nadal się broni i próbuje znaleźć swe miejsce, pośród zbliżającej się do jej brzegu miejskiej zabudowy, zanieczyszczeń i nierozważnych występków wędkarzy.
Jeszcze przed laty wyglądając z okna w kierunku rzeki, widziałem tylko łąki, dziś oba jej brzegi obrastają nowe osiedla.
Na szczęście jej podmokłe i okresowo podtapiane brzegi nie pozwolą dalej zbliżyć się miejskiej zabudowie, co niestety nie ochroni jej przed człowiekiem.
Zmniejszyła się tez presja wędkarzy poza sezonem trociowym, niewielka populacja pstrąga i trudny charakter rzeki dla wypraw lipieniowych , daje szansę temu gatunkowi.
Tym bardziej, że podczas jesieni nierzadko mogłem trafić na masowy przyłów młodych lipieni z zarybień, zmuszających do szybkiego opuszczania sporych odcinków rzeki.
Reda jest też, nie pomylę się chyba, rekordzistką w Okręgu Gdańskiego z racji ilość narybku lipienia co roku wpuszczanego do rzeki, bo w jej wypadku liczba ta wynosi 15 tysięcy sztuk.
Jest rzeką chronioną dzięki pracy Społecznej Straży Rybackiej, która nie tylko odnosi spektakularne sukcesy w walce z kłusownictwem, ale też kłusownictwem wędkarskim.
Jeszcze kilka lat temu, nierzadko widywałem u progu sezonu trociowego, gorące głowy i szybkie ręce spinningistów, próbujących w okresie ochronnym zapuszczać swoje blachy i woblery.
Dziś mimo częstych wizyt nad rzeką, takich obrazków już się nie widuję.
Nawet wędkarze łowiący szczupaki na przyległych stawach zwanych Barkami, zbliżający się przypadkowo do rzeki ze spinningiem, już z oddali tłumaczą się z niefortunnej sytuacji.
Napotkani wędkarze muchowi chętnie nawiązują rozmowę, podnosząc temat potrzeby wypuszczania ryb, zachęcają, tłumaczą w sposób nie narzucający jedynie słusznej religii.
Nie ma też młodziaków ze spławikiem, celowo lub nieświadomie łowiących na robaka, ale nie ma też młodzieży z muchową wędką w dłoni.
Są stare wygi, znające rzekę jak własna kieszeń, z archaicznym sprzętem i dziwnymi nimfami, są zawodnicy spotykani podczas treningów, zwykle umykający w pośpiechu i wędkarscy turyści zagubieni w gąszczu i nurcie rzeki.

Zmieniło się nad rzeką, zmienili się też ludzie, chyba na lepsze, bo jakoś całe muchowe towarzystwo zwolniło kroku przemierzając brzegi Redy … a może chcę w to wierzyć.