Zostanę gumofilcem


Zimno jak pies, takim zdaniem wypada skwitować wczorajszy dzień.
Nie wiem skąd taki przenikliwy ziąb, bo termometr wskazywał zaledwie – 5 st. C, słońce lekko wychylało się zza chmur i chyba wyżowa pogoda i suche, przenikliwe powietrze potęgowało wrażenie chłodu do kości.
Wydeptane ścieżki nad brzegami zamieniły się w lodowiska, chyba za sprawą osiadających porannych, zimowych mgieł a żadne obuwnicze wynalazki, nie pozwalały utrzymać równowagi podczas stąpania po oblodzonych skarpach.
Ponownie w takich warunkach przyszło trzymać się wybranych miejscówek i cierpliwie je obławiać, co zmuszało do stania w miejscu i tym bardziej przemarzaniu.
Nad rzeką wykreowała się stała ekipa miejscowych wędkarzy i łowienie przypomina obecnie pracę na pół etatu, czyli każdy siedzi ”za swoim biurkiem” i w skupieniu przerzuca papiery w postaci co raz to nowych błystek i woblerów.
Trochę to już nudne i monotonne, ale pogoń za rybą na niższych odcinkach, nadal mi się nie uśmiecha, zważywszy na obecne warunki wędkowania.
Z muchówki dość szybko przyszło mi zrezygnować, bo oblodzenie linki stawało się uciążliwe a dźwięk przesuwania się jej przez przelotki, przypominał szorowanie papierem ściernymi
Do laski powrócił spinning, nieco poręczniejszy w obecnej sytuacji.
Niestety główny nurt rzeki i ty razem poskąpił kontaktu z rybą a jedynie wyjście sporego pstrąga tęczowego, nieco nagrodziło koszmarnie zimny dzień.
Ten jednak zachował się w iście szczupakowym stylu, czyli zawinął się tuż pod nogami w chwili gdy wobler opuszczał już rzeczną toń.
Pewnie chwilkę odprowadzał wobler, decydując się na atak w ostatniej chwili, tym razem szczęśliwej dla niego.
Najbliższe dni to spadek temperatury z kulminacją w weekend, kiedy to ma być zdecydowanie najzimniej i chyba na ten czas przyjdzie mi odpuścić rzeczne zmagania.
Druga połowa miesiąca zapowiada się na plusie, mam nadzieję również w znaczeniu sukcesów wędkarskich.
Zapowiadane temperatury powyżej zera, dadzą nieco odetchnąć od przenikliwego zimna, tak ostatnio bolesnego i uciążliwego.

Na ostatnie mrozy, nawet neopreny nie są skutecznym rozwiązaniem, bo jakiś geniusz projektując takie spodniobuty zakończył je gównianymi kaloszkami z cienkiej gumy, o określonej pojemności skarpet, które można tam upchać.
Patrząc z perspektywy ostatnich dni, sam się dziwię dlaczego jeszcze nie sięgnąłem po gumofilce.
Pewnie dlatego, że ich nie mam, bo jakoś do tej pory wydawało mi się, że niepolitycznie jest się stawić nad brzegami rzeki, w obuwiu z mienionej epoki.
Butach kojarzonych z wędkarstwem szuwarowym i będących synonimem mało rozgarniętego wędkarza, dla którego wyjazd nad wodę stanowi sposób na urozmaicenie rodzinnej diety,
Z drugiej strony, mimo że wędkarze trociowi z sezonie zimowym obuci są we wszelkiej maści plastikowe i skóropodobne wynalazki, niekoniecznie różnią się od wyżej wymienionego.
Moja służba wojskowa przypadła na czas ”Stanu wojennego” a co bardziej już leciwi pamiętają z autopsji, jaka wtedy była mroźna zima.
W tamtych czasach jedynie skutecznym rozwiązaniem, były wojskowe oficerki zwane „Gumofilcami” i słusznie, bo w skutecznej ochronie przed mrozem, mogły je przebić jedynie ruskie walonki.
Dodatkowa warstwa termiczna, wykonana była w postaci wkładek z wielu warstw gazet wyciętych na kształt stopy i tak zmontowany wojskowy zestaw anty - mrozwy, był rewelacyjnie skutecznym rozwiązaniem.
Tak zabezpieczeni staliśmy godzinami na warcie, lub przemierzaliśmy leśne ostępy w patrolach i mróz dla nóg nigdy nie był straszny.
Jedynym mankamentem, były szerokie cholewy, co przy wysokim i kopnym śniegu, powodowało nieustanne sypanie się jego do środka.
W latach dziewięćdziesiątych, wymyślono jednak na potrzeby myśliwych, gumofilce z dodatkowym kołnierzem nad cholewą, zawiązywanym na łydce i problem się rozwiązał.
Pozostaje mi zatem odszukać w zakamarkach handlowych ponadczasowych butów zimowych z mienionej epoki i cieszyć się ciepłymi stopami, może wobec ironicznych uśmieszków wędkarzy obutych i odzianych we współczesnych salonach wędkarskich.