Tęczak 52 cm



Tytuł krótki i praktycznie wystarczyłby w tej postaci jako podpis pod zdjęciem, gdyby nie małe przygody jakie towarzyszyły dzisiejszemu wędkowaniu.
Dzień zapowiadał się prawie wiosennie, brak wiatru i co raz wyżej chodzące nad horyzontem słońce, zapowiadało miłe chwile nad wodą.
Miłe złego początki, taki przysłowiem powinienem zstąpić powyższe zdanie.
W zeszłym tygodniu wysoka pośniegowa woda, spływając do morza, zababrała ze sobą resztki srebrniaka.
Od wielu dni wędkarze bezskutecznie próbują łowić troć a jedynie niewielkie egzemplarze 30 - 40 cm, co jakiś czas są tematem meldunku o złowionej rybie.
Do łask powróciły małe twistery, w kolorze białym i seledynowym oraz woblery w tonacji i ubarwieniu z przeznaczeniem na pstrąga tęczowego, którego nadal spora ilość bytuje na odwiedzanym odcinku rzeki.
Ostatnio podpatrując co tam dynda za szczytówką sąsiadów, dojrzałem wobler - patyczak, tzw brązowy pstrąg.
Wydawał mi się ciekawy a w miejscowym sklepie udało mi się drapnąć dwie ostatnie sztuki.
Dzisiejszy dzień był wymarzony pod taką przynętę i takim woblerem zacząłem wędkowanie.

Jednak zmiana poziomu wody oraz ostatnie wysokiej jej stany, naniosły nowe zawady, nieprzewidywalne w ostatnich, bezpiecznych, w znaczeniu zaczepów miejscach.
Łupem takiej pułapki, już w trzecim rzucie padł mój tak trudno zdobyty wobler i należało go bezwzględnie odzyskać.
Wlazłem do wody w woderach, by sięgnąć go ręką i wyniosłem na brzeg, przy okazji wynosząc pełne wodery lodowatej wody.
Co teraz, dzień się dopiero rozpoczął a ja stoję na brzegu skąpany po uda.
Najpierw próba reanimacji, ściąganie wszystkiego do ostatniej warstwy skarpet, wykręcanie, wylewanie wody z butów, przebieżka na boso po zmrożonej ziemi a następnie wciąganie wszystkiego z powrotem i kicha.
W nogi zimno jak pies i decyzja -  powrót do domu.
Do rzeki mam blisko, mam czas, myślę wyskoczę jutro.
Jednak nie, wskakuję w kolejny zestaw, tym razem neoprenowe spodnie i hajda z powrotem nad wodę.
Zasapany, umęczony tą morką przebieranką, wreszcie stanąłem ponownie nad brzegiem rzeki, mogąc cieszyć się na sucho urokami dnia.
Wiedząc, że na troć nie ma co specjalnie liczyć, odpuściłem kilka pierwszych miejscówek by ostatecznie zatrzymać się w miejscu częstego kontaktu z tęczakiem.
Trudno być pewnym że złowi się rybę, można mieć nadzieję i przekonanie i z takim nastawieniem ponawiałem rzuty, wiedząc że wybrany wobler wyjątkowo dziś pasuje do koloru i nastroju wody.
Niedługo musiałem czekać, by się o tym przekonać gdy po środku nurtu zdecydowane uderzenie zatrzymało przynętę.
Pewne zacięcie i zdecydowany, choć emocjonujący hol na daleko wypuszczonej żyłce, zakończyły zmagania tęczaka spokojnym lądowaniem.
Połaziłem jeszcze kilka chwil nad rzeką, ostatecznie uznając, że mam wystarczającą satysfakcję i resztę dnia wypada poświęcić małżonce na spacer w przedwiosennym słońcu.
Jutro też jest dzień ...