Ech, gdybym miał wtedy muchówkę


Krajobraz Pojezierza Kaszubskiego został ukształtowany przez lodowce.
Począwszy od wysokich nadmorskich klifów utworzonych przez moreny czołowe, przez dolinny, w których swój bieg odnalazły liczne rzeki i potoki, do głębokich rynnowych jezior i płytkich jeziorek, tworzonych przez moreny denne cofającego się lodowca. Wszystkie te wody a szczególnie te ostatnie, były niegdyś krainą szczupaka. Ryby doskonale znanej ze swej żarłoczności i relatywnie łatwej do połowu, nawet przez początkujących wędkarzy. Powszechnie wiadomo, że cechy te obok marnych przepisów ochronnych w postaci przez wiele lat obowiązującego wymiaru ochronnego 40 cm oraz masowe i niepohamowane połowy spowodowały prawie całkowity zanik tego gatunku. W miarę kurczenia się ilości szczupaka, równolegle następował postęp zarówno w postaci przynęt, jak i nowych metodach połowu, doprowadzając do stanu obecnego, czyli traktowania szczupaka, jako zdobyczy wyjątkowej. Ten, któremu przyszło wędkować w latach ubiegłego wieku, zwykle nałowił się szczupaków do syta, ma w swojej kolekcji okazy 10 -kilowe i większe a królujący zresztą do dziś spinning, nie pozostawiał pola do dylematów, czy może łowić go wędką muchową. Nie potrafię rozstrzygnąć czy obecnie szczupak na muchę jest efektem świadomego wyboru metody połowu, czy substytutem ryb łososiowatych dla wędkarzy na co dzień pozbawionych łowisk tego typu, ortodoksyjnie trzymających w dłoniach wyłącznie wędkę muchowa. Jak by nie była motywacja powyższych, to z trudem mogą odnaleźć jeszcze łowiska dające okazję do konfrontacji swoich much ze szczupakiem. Z tego też powodu i ja ogromnie żałuję, że do wędkarstwa muchowego trafiłem zaledwie 12 lat temu, bo jeszcze na starcie moich muchowych prób, były wody stojące szczupakiem, zarówno pod względem liczebności jak i okazałości ryb. Dziś odtwarzam w pamięci miejsca i wydarzenia, próbując wyobrazić sobie jakie emocje mogły towarzyszyć na tej wodzie połowom na muchę a była to woda wymarzona pod tą metodę. Trzy niewielkie jeziorka, stanowiące kompleks, połączony strumyczkiem, położone tuż przy drodze przelotowej w kierunku wielkich jezior Raduńskich i Ostrzyckich.

To wielkie wody przyciągały niezliczone rzesze miejscowych wędkarzy jak i turystów w pospiechu mijających niepozorne oczka. Czasem ktoś zatrzymał się na chwilę, by wykonać kilka pospiesznych rzutów spinningiem, jednak zniechęcony i przyciągany magią rozległych jezior, porzucał niepozorną wodę kuszony wizją wielkich ryb w głębinach i obszernych zatokach kaszubskich jezior. Mnie jednak nigdy te polne oczka nie dawały spokoju a gdy zmęczenie tłokiem na wielkich wodach przekroczyło granice mojej percepcji, postanowiłem zatrzymać się nad wodą nieopodal wiejskich zabudowań. Poszedłem do gospodarza podpytać o własność jeziorek i możliwość wędkowania. Jedno z nich okazało się być w posiadaniu odwiedzonego rolnika, który po długich namowach zgodził się bym mógł połowić na jego wodzie. Pozbawił mnie jednak złudzeń co do potencjalnych efektów, bo jak stwierdził jeziorko nigdy zarybiane nie było, sieciami nie odławiał i praktycznie nie wie co w nim żyje, ot jest bo jest. On ma dość roboty z inwentarzem i uprawą dużego gospodarstwa by zawracać sobie głowę podmokłą łąką i wodą, która przypadła mu jako ojcowizna. Do końca rozmowy zachowałam pokerową twarz, jednym okiem łypiąc na gospodarza, drugim na wodę, która wręcz wzywała – chodź przekonasz się jakie tu są szczupaki.

Piękny majowy dzień a ja stoję nad dziewiczym i urokliwym jeziorkiem , choć trudno to nazwać staniem. Brzegi to gąbczasta masa zbitej nabrzeżnej i wodnej roślinności, uginająca się i sprężynująca przy każdym kroku. Przechodząca w zakolach w rozległe połacie wynurzających się z promieniami wiosny grążeli, lub niewielkie nieco bardziej suche łączki a wszystko otoczone pasem tataraku. Jestem sam, nigdzie nie muszę się spieszyć, cała woda tylko dla mnie. Na pobliskiej szosie śmigają samochody wędkarzy, w sobie tylko znanym kierunku. Ptaszki ćwierkają, zieleń w promieniach majowego słońca nabiera z każdą chwilą, co raz to bardziej soczystych barw. Nie ma wiatru, jest spokojnie, miło i przyjemnie, godzina dziesiąta, magiczna dla aktywności szczupaka i chyba tylko to skłania mnie do rzucenia tobołków w pobliskie krzaki, pospiesznego montowania zestawu i  ...


Pierwsze rzuty whadłówką, odkrywają głębokość wody, która dochodzi zaledwie do 2 m, zatem lżejsza obrotówka i pierwszy szczupak na kiju. O cho, dobrze jest ….


I tak dobrze było przez kilka lat, gdy odwiedzałem to jeziorko w maju i miesiącach jesiennych.
Złowiłem tam dziesiątki szczupaków, zwykle 2 – 3 kilowych, trafiały się piątki, ale przyszło mi też zmierzyć się z lokalnym „ krokodylem” W ogóle to była dziwna woda, o ile w maju niczym się nie wyróżniała w znaczeniu reakcji ryb na typową pogodę wiosenną, czyli wybieranie dni spokojnych, ciepłych i bezwietrznych. O tyle jesień była królową wiatrów. Wszelkie próby kuszenia szczupaka w tym czasie podczas dni bezwietrznych były mało skuteczne, co nie znaczy bezcelowe. Jednak chcąc solidnie połowić, przed ewentualnym wyjazdem a miałem do tej wody 40 km, stawałem przy oknie oceniając wiat. Dziś solidnie wieje, jadę na szczupaki.
Jesienią było jak z miętusem, im gorzej tym lepiej a gdy wiatr smagał taflę jeziorka, woda kłębiła się pod naporem wiatru, szczupaki szalały.

W takich warunkach pewnego listopadowego dnia, powodowany świadomy wyborem pogody stanąłem nad brzegiem mojego eldorado. Dość szybko na kiju zameldowały się dwie pierwsze ryby, taki standard 2 – 3 kg. Ponieważ cała ta woda była w zasięgu nawet obrotówki, kolejny rzut posłał błystkę na sam środek jeziorka, a po pierwszym obrocie korbką nastąpiło ni to trącenie o dno, ni to stuknięcie o podwodną roślinkę i zaczep. Jaki zaczep pomyślałem, przecież tam nigdy nic nie zatrzymało kotwiczki, no chyba że szczupak …. ??? Nie długo przyszło mi czekać, by przekonać się o słuszności podejrzeń, gdy zaczep ożył, przyginając szczytówkę do wody. Ryba nawet nie ruszyła, tylko zapierając się w toni oznajmiła swoją wielkość. Początkowo szedł jak kłoda, by bliżej brzegu wykonać kilkanaście widowiskowych odjazdów i młynów. Ostatecznie zmęczony wyłożył się na płytkiej wodzie objawiając soją wielkość. Szerokie, oliwkowe cielsko wreszcie pozwoliło na chwyt pod skrzela i wyniesienie na brzeg. 10 kilogramów i blisko metrowej długości szczupak, był tego dnia ukoronowaniem sezonu.

Jadąc kolejnej wiosny zastałem na jeziorze tablicę z napisami typu: Uwaga miny, Zły pies, Wysokie napięcie, Woda prywatna – Zakaz wędkowania a jak się okazało w rozmowie z właścicielem, zimą wydzierżawił komuś wodę i to był koniec mojej,  szczupakowej ziemi obiecanej.

Jednak to nie koniec opowieści … Takich wód już nie ma, wielka w tym szkoda, bo wspominając tamte czasy w zestawieniu z dzisiejszą wiedzą o połowie na muchę, bez względnie porzuciłbym spinning dając sobie okazję do zmierzenia się z tamtymi rybami wędką muchową. I nie w znaczeniu barku alternatywy, bo otaczają mnie piękne wody krainy ryb łososiowatych, ale traktując to jako wyzwanie dla moich muchowych umiejętności, zarówno w sposobie prezentacji jak i wiązania much szczupakowych. Zapewne złowienie ryby na ” moim” jeziorku nie byłoby specjalnie trudne, choć bez wątpienia emocjonujące. Dlatego dziś z uznaniem spoglądam na Kolegów, dla których połów szczupaków na muchę jest celem wędkarskich wypraw, mimo zdewastowanych wód, niegdyś stojących tym gatunkiem.

Może jest gdzieś jeszcze,  taka jak opisana woda, ale dziś stanowi najtajniejszy sekret i dobrze chronioną tajemnicę, nie powierzaną nawet najlepszym kolegom po kiju. Smutne, że dotyczy to szczupaka, dawniej ryby pogardzanej za jej głupotę i łapczywość pożerania metalowego  złomu, dziś będącej przedmiotem opowieści, wspomnień  oraz westchnień początkujących wędkarzy.