Nie lubię poniedziałku



Poniedziałkiem wypada określić marzec na Redą, gdy po hucznym weekendzie w postaci dwóch pierwszych miesięcy sezonu, budzimy się z bólem głowy.
Przyprawia nas o niego, porywisty i dokuczliwy, północny i wschodni wiatr, od wielu dni wiejący nad rzeką. Ostre słońce, jaskrawo rozświetlające rzekę, która przy bardzo niskim stanie wody, nie daje nadziei na kontakt z rybą.
Nieliczne srebrniaki, choć rzadko dają znać o sobie widowiskowym spławianiem, kompletnie ignorują nasze przynęty i jeden Bóg wie gdzie szukać ich stanowisk dziennego pobytu.
Niewielką nadzieją jest zmiana pogody, wyższy stan wody, dni pochmurne i sprzyjające wiatry wpychające ryby z morza do rzeki.
Nieliczni już zdesperowani wędkarze próbują wszystkiego, duże i małe woblery, stonowane i jaskrawe jak na początku sezonu, obrotówki, twistery, kopytka i co tylko jeszcze wymyślono na rzeczne drapieżniki.
Choć od długiego czasu ujście Redy do morza, wolne jest od lodowych zatorów, nieznośne wiatry dla wędkujących sprzyjały migracji troci z zatoki w górę rzeki, to na próżno wypatrywać srebrniaków.
W takie dni stając na brzegami Redy mamy wrażenie, że rzeka jest pusta a nad jej wodami zapanował wiosenny przednówek, dla wielu radosny zwiastun rychłej wiosny, dla mnie pora zniechęcenia połowem troci.
Większość dołków i rynien, które tak rozbudzały naszą wyobraźnię, przykryte styczniową, stalową wodą, dziś da się przejść w poprzek rzeki z suchą kamizelką, jednocześnie sięgając wzorkiem rozświetlonego rzecznego dna.
Teraz wszystko jest oczywiste, pozbawione aury tajemnicy rzecznej głębi oraz ryb, którym jeszcze niedawno prezentowaliśmy woblery w przekonaniu, że każde odstępstwo od leniwego nurtu, da nam okazję do ich spotkania.
Zapewne mimo taki warunków, nie raz jeszcze stanę na brzegiem Redy, by wypełnić czas oczekiwania na sezon lipieniowy, jednak bez wiary i nadziei na kontakt rybą, której spotkanie będzie teraz wynikiem niebywałego szczęścia lub splotu wyjątkowo sprzyjających okoliczności.

Ten pesymizm pewnie Was dziwi, szczególnie tych, którzy na innych wodach uznają marzec za początek sezonu pstrąga potokowego a budząca się rzeka i otaczająca jej brzegi przyroda z dnia na dzień, rozkwita nowym życiem, zapraszając wędkarzy z wędką muchową i spinningiem.
Wielu od tygodni ślęczało nad imadełkami, wiążąc wczesnowiosenne pijawki, streamerki oraz suche muchy, na ukoronowanie połowu podczas święta jętki majowej.
Pudełka spinningistów już dawno wypełnione smakowitymi woblerkami a wszystkie te przynęty od wielu dni penetrują rzeczą toń wielu rzek pomorza, przynosząc sukces i wędkarskie spełnienie w kontakcie z kropkowanym drapieżnikiem.
Takiej radości wiosny nie zaznamy nad brzegami Redy, rzeki która od lat nie darzy pstrągiem potokowym.
Nieliczna jego populacja, zwykle objawia się niewielkim w znaczeniu ilości i rozmiaru przyłowem.
Tym bardziej to smutne, gdy wypada w miejsce połów, w przypadku potokowca użyć określenia ”przyłów”
Ostatnie kabany siedzą w głębokich dołach, do których dostępu broni gruba woda, której nie są w stanie skutecznie spenetrować woblery a czesanie nimfami w postaci ołowianej kluski niekoniecznie jest zajęciem radosnym, wobec przyjemności i satysfakcji połowu pstrąga potokowego na otwartej wodzie.

Sam już nie wiem, może stawiam sobie zbyt wysoko poprzeczkę w ocenie pstrąga potokowego Redy, uznając że jedynie ryby powyżej 40 cm, powinny być celem moich wypraw.
Jakoś nie bawi mnie i nigdy nie bawiło przerzucenie 30 – staków, uznając tą wielkość zarówno lipienia jak i potokowca, za ryby głupie, żarłoczne i łatwe do połowu.
Nie dające ani satysfakcji z obranej metody, zarówno muchowej jak i spinningowej oraz emocji holu czy lądowania. 


Może dlatego tak często krytykuję formułę zawodów wędkarskich, gdzie tak małe ryby są świadomym celem połowu, napędzającym statystyki kart punktowych, szczególnie gdy dla tego celu wymiar ochronny jest zaniżany a ustawiona porzeczka jest na wzrost przedszkolaka.
Moim największym pstrągiem potokowym, była ryba długości 64 cm, złowiona przed laty nad Słupią, ale polecam każdemu taką adrenalinę i emocje.
Tak przygoda zapada na zawsze w wędkarskiej pamięci, gdy silny, w doskonałej kondycji, waleczny kaban zatrzymuje zestaw a następnie rozpoczyna walkę o życie.
Każdemu życzę takiego spotkania, bo od tego momentu łatwiej jest zrozumieć jak marną satysfakcją jest przerzucanie pstrągowego narybku.

W tym miejscu ktoś powie … pewnie, każdy chce łowić tylko wielkie ryby, ale jest ich niewiele i tu pojawią się zapewne dalsze spersonifikowane argumenty.
Jednak wypada uderzyć się pierś i przyznać, że wielu z nas nastawia się na połów dużej ilości małych ryb, w miejsce polowania na okazy i tu znajduje satysfakcję.
Zwykle już na etapie wyboru metody, przynęty, łowiska, pory roku czy dnia z założenia jedziemy łowić pstrążki, po cichu licząc, że może wśród nich, z przypadku posadzi się okazała ryba.
Mnie od lat to już nie bawi a dzień zakończony złowieniem kilku czy kilkunastu niewielkich ryb, uznaję za nieudany w znaczeniu wędkarskim, natomiast pewnie za przyjemny z racji spędzenia kolejnych, kilku chwil na wodą … i tak to jest.  
Marny efekty takiej wyprawy, wynika z braku  własnych umiejętności w czytaniu wody, braku umiejętności wędkarskich a może to zwykłe lenistwo lub niedbalstwo w doborze sprzętu do warunków dnia, choćby zmiany na delikatniejszy zestaw, jednak w granicach rozsądku.
Lub odwrotnie, sięgnięcie po solidne przynęty, godne apetytu grubego pstrąga.
Z tego tez powodu staram się zwykle łowić "grubo” w znaczeniu wędziska i żyłki, uznając za lekki absurd obecną tendencje i modę na wyjątkowo delikatne zestawy szczególnie muchowe, zmuszające do długotrwałego holowania ryby a następnie wypuszczania w postaci ledwie żywej.

No cóż, nie można mieć wszystkiego …
Przez pierwsze dwa miesiące wielu z Was zazdrościło nam Redy i sporej ilości szczególnie srebrniaków, które kończyły nieomal każdy dzień wypadu na rzekę.
Ryb padało naprawdę sporo, może nie tak okazałych, bo zwykle w przedziale 40 – 60 cm, ale mimo to były miesiące wędkarskiego święta.
Pulę uzupełniły grube tęczaki, 50 - 60 cm, choć to raczej uciekinierzy z pobliskich hodowli, podobnie jak Palia alpejska, która się pośród nich trafiała.
Szczęściem tegorocznego sezonu było oszczędzenie Keltów, które szybko spłynęły do morza, jeszcze przed rozpoczęciem sezonu i tylko nieliczne sztuki padły w efekcie wędkarskich połowów.
Teraz nam przyszło jedynie śledzić wiadomości o pstrągach potokowych z innych rzek i spacerować z wędką lub bez, nad brzegami Redy w oczekiwaniu na lipienia i letniego srebrniaka.
Ten pesymizm, może należy zastąpić przekonaniem w nieprzewidywalność wędkarskich zdarzeń nad Redą, która już nie raz zaskoczyła wędkujących dziwną lub nieoczekiwaną rybą.

Jednak pisząc te słowa, spoglądam przez okno na pobliską Redę, na porywisty, zimny wiatr naginający konary drzew, na ostre cienie rzucane przez pnie, w świetle jaskrawego słońca.
Popijam gorącą, poranną kawę ciesząc się, że nie dałem się skusić wezwaniu rzeki, która często pogrywając na naszej wędkarskiej pasji, mami nas marzeniem o wielkiej rybie
Nie lubię poniedziałku, nie lubię marcowych dni na Redą ...