Zobaczyła żaba, że konie kują i sama nogi podstawia



Do muchowania trafia się różnie a to z racji rodzinnych tradycji, bywa że kolega namówi, lub pobliska rzeka skłania do szukania skutecznego połowu  żyjących tam pstrągów czy lipieni. Jedno jest pewne, kto raz spróbuje zwykle zaprzedaje duszę diabłu a od tej chwili inny sprzęt wędkarski  latami zalegać będzie na dnie szafy. Cóż tak magicznego jest w połowach na muchę? Może przynależność do elitarnego klubu, społeczności odmieńców  tak wyraźnie wyróżniającej się na tle wielotysięcznej masy szaro - zielonych spławikowców, gruntowców czy nawet spinningistów. Kiedyś wiele, wiele lat temu z zapartym tchem słuchałem opowieści gdzieś w wędkarskim towarzystwie  –  on jest wędkarzem muchowym. W oczach młodego wędkarza była to postać z bajki, choć po niedługim namyśle przyszła refleksja, że nie chcę być takim księciem. Wolałem pozostać tytułową żabą, zdobywcą łatwego, rybiego mięsa   odnajdywanego bez trudu spinningiem nieopodal szuwarów. W tamtych czasach postrzegałem wędkarstwo muchowe jako kosztowną i snobistyczną metodę połowu, wymagającego koniecznie odmiennego sprzętu, stroju i ekwipunku oraz uwieszonej na końcu zestawu muchy, którą wypada machać bez końca. Czyli uprawiać zajęcie meczące, nudne w efekcie którego na wędce zadynda mały pstrąg i wobec tego na cóż mnie te wszelkie inwestycje. Były to czasy jednej błystki spinningowej – Algi, którą bez względu gdzie i jak  prowadziliśmy, efektem była ryba na kiju. Tak też postrzegałem muchę,  przynętę uniwersalną ot trochę piór namotanych na haczyk, które płynąc po wodzie same łapią pstrągi,  a wędkarzy muchowych jako snobów, którzy wykonują tą czynność, byleby wyróżnić się z tłumu. Dziś trudno to zrozumieć, bo wędkarze w tamtych czasach maszerowali równym krokiem, jako część szarego, socjalistycznego społeczeństwa a wędkarstwo muchowe postrzegane było jako forma odmienności, manifestowanej przez niewielu rozumianą kulturę, nawiązującą do zgniłych tradycji zachodu.

Dopiero w tym miejscu powinno paść pytanie - Cóż tak magicznego jest w połowach na muchę?  Dla wielu niestety nic, gdy jedynie zamieniają obrotową błystkę czy wobler  na ciężką nimfę.  Napisano już o tym wiele gdy zamiana na wędkę muchową ma służyć jedynie dostaniu się do ryb, które stoją poza zasięgiem innych metod wędkowania. Przy okazji niejako załatwiona zostaje druga sprawa, czyli dostąpienie bram elitarnej, powszechnie poważanej społeczności wędkarzy muchowych, przez umieszczenie na głowie kapelusza z piórkiem. Kłopot w tym, że  w moim głębokim przekonaniu społeczność ta nie jest elitarna w znaczeniu sprzętu, stroju czy ekwipunku, ale w sposobie postrzegania rzeki i jej mieszkańców. I ja potrzebowałem lat  by zrozumieć tą zależność , której nie da się sprowadzić do prostej relacji przynęta – ryba. Często na forum FF  czytam głosy kolegów, pragnących dostąpić wielkiego świata wędkarstwa muchowego, zaczynających od pytań o sprzęt dla początkującego, czyli uniwersalną wędkę  w dalszym rozumieniu uniwersalną metodę, czy muchę. W takim przypadku wkrada się pokrętne myślenie, że takowe istnieją a jedynie możliwości finansowe wyznaczą wybór konkretnego modelu. Niewielu zadaje sobie trud by pomyśleć, czego oczekują od muchowej wody i co ona może im zaoferować.

Dzieje się to z prostej przyczyny  bo już na starcie zapomina się o tym,  że wody krainy pstrąga i lipienia stanowią środowisko  ściśle powiązane z cyklem życiowym otaczającej je przyrody. Środowisko zróżnicowane zarówno pod względem występujących w nim gatunków łososiowatych, bazy pokarmowej, cyklów aktywności dobowej i rocznej ryb oraz specyficznym , wyróżniającym każde łowisko  charakterze budowy koryta rzecznego i przepływu wody. Wszystko to  przekłada się na  umiejętność czytania wody,  warunek wręcz podstawowy przy wyborze metody połowu, rodzaju muchy, linki a w ostatnie kolejności  wędki lub kołowrotka.

W przeważającej liczbie przypadków  kandydat na wędkarza muchowego ma upatrzoną lokalną rzekę, rozpoznaną bojem metodą spinningową i stara się wprost przełożyć swoje dotychczasowe doświadczenia na metodę muchową. Tak się jednak nie da, bo o ile rozpoznamy rzekę w znaczeniu fizycznym przy udziale przynęt spinningowych, to zapominamy czym jest zamiana ich na muchę a raczej czy w istocie mucha jest. Najkrócej rzecz ujmując jest odwzorowaniem lub imitacją określonego gatunku owada oraz jego stadium rozwoju, cech charakterystycznych dla warunków konkretnej rzeki. To właśnie wyznacza wybór muchy a w dalszej kolejności sposób jej prezentacji, w konsekwencji wybór linki i wędki. Takie dylematy nigdy do końca nie zostaną rozstrzygnięte podczas internetowych dyskusji i porad w postaci uniwersalnych recept. Początkiem zatem naszej drogi z wędką muchowa powinna być obserwacja naszego łowiska, dobre poznanie jego mieszkańców i zwyczajów, nie tylko ryb. Dopiero wtedy wiemy jak sformułować pytanie o sprzęt, mając wiedzę i podejmując świadomy wybór między suchą muchą, mokrą, nimfą czy streamerem. Drogą na skróty bywa też  korzystanie z doświadczenia okolicznych kolegów po kiju, ale i ona niesie ryzyko powielenia błędów, które takowi utrwalili w przypadku słabej wiedzy.


W obecnej pogoni za szybkim wędkarskim sukcesem  wielu zapatrzonych w wizerunki okazałych pstrągów czy lipieni w postaci licznie publikowanych zdjęć  zapomina,  że na ten efekt złożyły się setki a może tysiące godzin spędzonych nad rzeką. Niezliczone kamienie odwracane w poszukiwaniu i rozpoznawaniu owadów. Obserwacje pór wylotu jętek i chruścików  ich wielkości i kolorów a dla ich muchowej imitacji, przerzucone tomy literatury odsłaniające tajniki i techniki wiązania much. Z czasem i wam uda się to ogarnąć a nabyte doświadczenie na własnej wodzie z powodzeniem przełożycie na inne łowiska, muchy i metody muchowego połowu. Choć życia nie starczy, by posiąść wszelką wiedzę ... Po prawdzie pierwsze publiczne pytanie początkującego powinno brzmieć: Z moich obserwacji wynika, że na mojej rzece w kwietniu roją się brązowe chruściki chętnie zbierane przez pstrągi. Jak mogę wykonać muchę  imitującą tego owada …? Drugim zaś, jak taką muchę zaprezentować, jaką linką i jak dobrać do niej wędkę?


Oczywiście nie każdy stanie się autorem udanych much  mimo usilnych prób i samozaparcia, czasem talentu zabraknie  jednak tak postawione pytanie jest właściwym i uczciwym przynajmniej w stosunku do siebie. W tym miejscu pominę nawet kwestię nieopisanej radości i satysfakcji  z racji złowienia pierwszej ryby,  na własnoręcznie wykonaną muchę. Dziś żyjemy w czasach  cudownie szybkiego przepływu informacji. Jednak pamiętać musimy, że internet to wyjątkowy śmietnik, gdzie mieszają się wartości z tandetą a wręcz przekłamaniem czy mijaniem się z prawdą. Nie oszczędza to również wędkarstwa muchowego, dlatego podstawą naszej wiedzy  obok własnych obserwacji i doświadczeń kolegów, winna być tak już zapomniana książka. Literatura, szczególnie fachowa  czy specjalistyczna od zawsze zobowiązywała do rzetelności przekazywanych treści i bez wątpienia taką pozycją jest książka Kolegi Adama Sikory  ”Wędkarstwo muchowe”



Pozycja, która powinna być pierwszą z poznanych treści  zanim nasz umysł nasiąknie i utrwali cały ten szum informacyjny czerpany z internetu, jakże często przekazujący fałszywą wiedzę. Pamiętam gdy jako nastolatkowi wpadła mi w ręce książka ”Wędkarstwo jeziorowe” autorstwa Tadeusza Andrzejczyka  i jak zmieniła moje widzenie wędkarstwa. Przeczytałem ją dziesiątki razy od dechy, do dechy przeżywając z autorem jego wyprawy, porady, nie mogąc doczekać się chwili  gdy nad brzegiem wody stanę się prawdziwym wędkarzem jeziorowym. Jak bardzo profesjonalnie potraktowany temat  zweryfikował moje skromne doświadczenia, wyobrażenia, czy wręcz widzi mi się. Jak od tego czasu zmieniały się moje wędki, grubość przyponów, rodzaj przynęt, miejsca połowu i gatunki ryb o jakich poprzednio nie śniłem, choćby lin, czy nawet pospolita wzdręga. Czytajmy książki …


Dzisiejszy wpis rozpocząłem od pytania: Cóż tak magicznego jest w połowach na muchę? Wymieniłem elitarność, choć dość szybko dyskredytując ją jako właściwe kryterium. Jednak przymiotnika elitarny w znaczeniu troski o krainę pstrąga i lipienia  odmówić naszemu środowisku nie wolno i nie wypada. To jest chyba najistotniejsza z naszych cech, która daje nam prawo wyróżniania się z wędkarskiej społeczności. Nie sprzęt  czy gustowny kapelusik podkreślający przynależność do klanu  jest powodem do dumy, ale codzienna troska i praca wielu Kolegów  na rzecz lokalnych łowisk. Ich ochrony, budowy tarlisk, zarybień, walki z przejawami ludzkiej głupoty w zapędach niszczenia rzecznych koryt, czy walki z kłusownictwem.
Jesteśmy małą społecznością na tle ogromnego Polskiego Związku Wędkarskiego, ale wobec wędkarzy mchowych cisną się na usta, słowa Winstona Churchilla:
”Nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele, tak nielicznym”
I z tego możemy być dumni ...
Na koniec, nie miejcie mi proszę za złe  tytułu jakim obarczyłem ten wpis. Wszelkie wynikającego z niego sugestie biorę przede wszystkim do siebie, osoby która w drodze do wędkarskiego muchowego spełnienia, popełniła wszystkie tu opisane grzechy i zaniedbania.

Choć może związkowa żaba powinna podstawić nogi do podkucia, przez wędkarzy muchowych.