Kiedy chłopak marzył o tęczówce cz. 2


Nadeszły lata 70 - te za nimi kolejne dziesięciolecie, okres wzlotów i upadków. Tych pierwszych bo Epoka Gierkowska, z co raz śmielszym otwarciem na zachodnie technologie ośmieliła producentów sprzętu wędkarskiego z obozu socjalizmu. Pojawiły się kołowrotki spinningowe o stałej szpuli, a obok nich wędziska spinningowe, również teleskopowe. W zasięgu ręki nas jako nastolatków stał się krajowy Prexer, niemiecka Germina czy czeski Tokoz. Nowym przedmiotem westchnień stały się obrotówki ABU Droppen, połyskujące na wystawach Pewex - ów oraz markowy zachodni sprzęt wożony do kraju przez marynarzy. Coraz częściej w rękach wędkarzy dostrzec można było Daiwę, amerykańskiego Caymana lub szwedzki Shakespeare . Jednak w morskich połowach na bałtyckich zatokach nadal sprzęt i umiejętności nie grały większej roli, Wydawało się że morskie zasoby są nieprzebrane a proces degradacji zatok trwał niezauważalnie choć nieprzerwanie.

Póki co królował połów flądry z główek portowych Helu i Władysławowa a złowienie kilkunastu kilogramów tych ryb w kilka godzin nie stanowiło problemu. Przychodziły chwile gdy nie dało się łowić na dwie wędki, bo dopiero co zarzucony zestaw z filetem śledziowym targany był przez rybę.  Nierzadko flądra nie mogła nawet doczekać się porcji przynęty, bo opadający filet zabierany był w biegu przez belonę lub dorsza. Na morskich nabrzeżach spędzaliśmy całe doby, jadąc nocnym pociągiem na Hel, wracając ostatnim statkiem do Gdyni. Łatwiej było natargać siaty ryb niż wyprosić kilka śledzi na przynętę od miejscowych rybaków, którzy z racji państwowych rozporządzeń cały połów natychmiast zdawali do przetwórni. Choć flądra była obowiązkowym punktem programu to jednak nie ona budziła nasze emocje a celem gruntowych połowów był Skarp. Ogromny morski drapieżnik, również z rodziny płastug jednak osiągający imponujące rozmiary i adekwatną do nich waleczność. Posadzony na kiju natychmiast dawał o sobie znać mocnym zaparciem w toni i nagłym, gwałtownym murowaniem do dna na wysokości nabrzeża. Nierzadko lądowanie tej ryby kończyło się długim spacerem po falochronie do szerokich, betonowych stopni schodzących do samej powierzchni morza. Zawsze z podziwem przyglądaliśmy się jego piaszczystej barwie, chropowatym wyrostkom na skórze i ogromnej paszczy, która po rozwarciu ni jak nie pasowała do wizerunku płastugi. Była to ryba również spinningowa, gdy przy wolnym prowadzeniu ciężkich wahadłówek nierzadko stawała się trofeum zatokowych połowów z łodzi.   Skarp,Turbot ( Psetta maxima )
Nieoczekiwaną odmianą był połów rzadkiej w Bałtyku ryby, potocznie zwanej Morskim diabłem. W rzeczywistości to Kur diabeł  Myoxocephalus scorpius, pięknie ubarwiona ryba szczególnie od strony brzucha w postaci białych i pomarańczowych plamy, o iście diabolicznym wyglądzie. Ogromna głowa z licznymi wyrostkami oraz płetwy o ostrych promieniach wzbudzały nasz zachwyt i zgrozę nadmorskich spacerowiczów.   Kur diabeł

Nocą te same zestawy gruntowe po zmianie przynęty, raczyły nas węgorzami grubości solidnego męskiego przedramienia. Łowiło się grubo i solidnie a jeszcze przez lata królowała polska żyłka ”Gorzowska” nie cieńsza niż 0.40. Dziś to nie do pomyślenia, ale w tamtych czasach do połowu morskiej płoci i okoni stosowało się takie średnice również do przyponów wiązanych właściwie z żyłki głównej. W niczym to nie przeszkadzało a na pewno nie umniejszało skuteczności łowienia ryb tych gatunków. Baseny portu w Helu, Jastarni i Władysławowa słynęły z ławic dorodnych okoni, które falami naraz atakowały wszystkie zrzucone wędki. Bywały dni gdy decydowaliśmy się zostać kolejną dobę na główkach portu w Helu w oczekiwaniu na odejście ostatniego statku, by rzucać okoniowe zestawy już w kilwater ”Halki” największego i ostatniego tego dnia statku wycieczkowego do Gdyni.  Jej pracujące śruby i wzburzona woda, pobudzały ryby do natychmiastowych brań, kiedy to wieczorną porą niezliczone garbusy nawiedzały portowe baseny.  Nierzadko towarzyszyły im morskie pstrągi tęczowe, uciekinierzy z eksperymentalnych hodowli sieciowych na zatoce. Równie grube płocie łowione na cisto z  miejscowej piekarni uzupełniały wędkarskie menu. Najlepszym było to surowe do wypieku drożdżówek, pachnące i żółte od szafranu.

Były to złote czasy a obfitość ryb praktycznie nakazywała zapomnieć o licznych wodach śródlądowych, niezliczonych jeziorach Pojezierza Kaszubskiego. Nadeszły jednak chwile gdy masowe śnięcie węgorzy w Zatoce Gdańskiej ujawniło trwającą przez lata degradację jej wód . Natychmiast pojawiły się teorie spiskowe o rzekomym przecieku zbiorników z Iperytem, gazem bojowym z beczek zatopionych wojennych okrętów i tych imperialistycznych, lub z okresu II Wojny Światowej. Prawda jednak była bardziej banalna a przyczyny z czasem oczywiste. Dla populacji węgorzy znaczenie miały przede wszystkim wody zatoki Puckiej, płytkie o małej objętości, które przez lata poddawane znacznej eutrofizacji powodowanej spływem ścieków i zanieczyszczeń z lądu, doprowadziły do silnej degradacji ekosystemu. ( Proces opisany- Sapota 1984). To był gwałtowny i jednoznaczny komunikat wysłany przez naturę, że zatoka kończy swój okres świetności również w znaczeniu wędkarskim … c. d . n