Salmon.pl




Jak zapewne zauważyliście na blogu pojawiło się logo portalu Salmon.pl. W praktyce oznacza to nie tylko przekierowanie do strony źródłowej, ale też naszą współpracę. Zarówno Kolegom tworzącym skład redakcyjny portalu jak i mnie, kwestie popularyzacji tematyki łososiowatych są bardzo bliskie i szybko znaleźliśmy nić porozumienia. Moich czytelników gorąco zapraszam na łamy witryny Salmon.pl, która z racji specjalistycznego charakteru, szczególnej dbałości o merytoryczny poziom publikacji oraz rozbudowane działy tematyczne i nieograniczone możliwości prezentowania zasobów zdjęć i filmów, stanowi niezwykle wartościową pozycję na mapie wędkarskich portali internetowych. Koledzy nie unikają też tematów trudnych zredagowanych w treści, które stanowią podstawę nie tylko do własnych przemyśleń, ale  zachęcają do wspólnej rozmowy o zawsze aktualnych kwestiach związanych z rybami łososiowatymi. Niejako w rozwinięciu prezentowanego mojego stanowiska w sprawie lipienia, polecam uwadze równie trudny  i budzący emojsce temat w postaci artykułu ”Zabić kelta..?”, stanowiący przedruk z portalu Salmon.pl.

Zabić kelta..?

Dość powszechna jest w środowisku wędkarzy łososiowych opinia, że połów i zabieranie schodzących po tarle keltów jest wysoce nieetyczne. Wynędzniałe i osłabione często wielomiesięczną głodówką, trudami wędrówki na tarliska i samym tarłem nie są godnym przeciwnikiem dla wytrawnych łowców. Jako dodatkowe argumenty podnosi się słabą jakość mięsa oraz możliwość powrotu do rzeki na kolejne tarło, a tym samym szansę na ich połów w lepszej kondycji. Z drugiej strony, rzadko kiedy słychać wątpliwości etyczne na widok złowionych w szacie godowej ryb, z brzuchami wypełnionymi ikrą lub mleczem. W tym też duchu proponuje się z jednej strony wprowadzenie zakazu połowu keltów (wydłużenia okresu ochronnego do późnej wiosny), z drugiej zaś, wydłużenie sezonu o miesiąc intensywnego ciągu  ryb, tj. październik. Wielu wędkarzy skarży się tu na Polski Związek Wędkarski i obowiązujące przepisy, przeciwstawiając je rozwiązaniom w innych krajach. Warto pamiętać, że w pierwszym przypadku, dotyczącym zaostrzenia przepisów, wystarczy szybka decyzja PZW lub innego gospodarza wód, w drugim wymagana jest zmiana ustawy.


typowy dla początku sezonu kelt - samica troci wędrownej

Trzeba powiedzieć, że praktyka wędkarska często przeczy krążącym opiniom. Tylko nieliczni zwolennicy zakazu połowu keltów rezygnują z noworocznego rozpoczęcia sezonu i zimowo-wiosennego okresu połowów, kiedy to trwa największe oblężenie polskich rzek łososiowych przez wędkarzy. Część z nich stosuje zasadę „złów i wypuść”, ale wciąż jest to marginalne zjawisko i najczęściej ma ono charakter obligatoryjny – jej zwolennicy wypuszczają wszystkie złowione ryby. Można by więc powiedzieć o klasycznym "biciu piany" i nie zajmować się dalej problemem, jednak jest kilka jego aspektów, które warto przedyskutować w szerszym zakresie.

Bezdyskusyjna wydaje się zasada nadrzędności dobra ryb w ustalaniu przepisów ochronnych, zarówno sportowych jak i gospodarczych. W praktyce sprowadza się to do wyznaczenia limitów połowowych oraz wprowadzenia przepisów wspomagających tak, aby nienaruszone zostało stado podstawowe dzikich populacji i ich struktura oraz nie uległa zubożeniu naturalna pula genowa, decydująca o możliwościach adaptacyjnych osobników ją tworzących – to najważniejsze od strony eksploatacyjnej czynniki, decydujące o trwaniu gatunków. W wielu przypadkach, na naszych wodach górskich i nie tylko, limity te powinny mieć wartość zerową - niestety nie mają. Jak wiadomo w Polsce wędkarzy obowiązują najczęściej limity dzienne. O roczne nikt się nie troszczy i wynikają one z przemnożenia limitów dziennych przez liczbę dni w sezonie, dając astronomiczne i absurdalne wartości. Przepisy szczegółowe - określające wymiary,  okresy i obwody ochronne, dozwolone metody połowu itd. - mające znaczenie pomocnicze i wspierające - stanowią u nas podstawę systemu.

Na marginesie: można by  wyciągnąć wniosek, że nasza jedyna organizacja wędkarska - PZW - bardziej dba o swoich członków niż dobro ryb, a przecież zarówno bez jednych, jak drugich traci sens swojego istnienia. Należy jednak pamiętać, że to ustawodawca wyznacza ramy działalności organizacji pozarządowych i to on odpowiedzialny jest za stan naszej przyrody i jej zasobów. Cóż, efekt jest taki, że pod względem gospodarki łososiowej na wodach śródlądowych wyprzedza nas nawet Rosja. Dobrze, że w przypadku gospodarki morskiej decyduje UE, bo przecież w morzu nasze łososie i trocie też muszą przeżyć.

A jak się ma zasada nadrzędności dobra ryb w przypadku połowów keltów i ryb wstępujących na tarło, a więc eksploatacji mającej wpływ nie tylko na liczebność, ale i strukturę populacji?

Należy przede wszystkim zwrócić uwagę na to, że kelt, bez względu na wielkość, odbył już swoją największą biologiczną powinność – przekazał swoje geny potomstwu i pomnożył populację przynajmniej jeden raz. Im skuteczniej to zrobił, tym więcej potomstwa wykluje się z ikry za kilka miesięcy, tym więcej dobrych jego cech zachowa się i utrwali w danej populacji. Ryba wstępująca ma to dopiero przed sobą i wcale nie jest pewne czy tarło zdoła odbyć wobec wszelkich zagrożeń i trudów, które musi pokonać. Jedno jest pewne - nie odbędzie tarła na stole wędkarza. Tym samym utracona zostaje bezpowrotnie szansa na przekazanie genów. A jeśli akurat te geny są  bezcenne...?

Argument powtórnego przystąpienia do tarła przez schodzące do morza kelty jest niezwykle słaby wobec statystyk wskazujących, jak niewielki procent ryb przystępuje do rozrodu drugi i trzeci raz. U łososia atlantyckiego 3-krotne tarło to maksimum, a przystępuje do niego statystycznie 1 ryba na 1000. U troci wędrownej pod tym względem jest nieco lepiej, ale niewiele to zmienia w praktyce.

Z powyższym argumentem wiąże się też istotna trudność, a dotyczy ona możliwości stwierdzenia, czy dana wchodząca ryba odbyła już w swoim życiu tarło i ile razy to uczyniła (nie ma tego dylematu w przypadku keltów). Łososie i trocie wędrowne nie odbywają tarła co roku, a pierwsze może niekiedy odbywać się po 3, a nawet 4 latach żerowania w morzu. W tym czasie ryby, o ile warunki środowiskowe na to pozwalają,  mogą osiągać imponujące rozmiary. Stąd tylko w przypadku bardzo dużych osobników można z rozsądnym prawdopodobieństwem wnioskować o ich gotowości do powtórnego rozrodu i dlatego też, np. w Norwegii, stosuje się zakaz zabierania dużych dzikich samic, wspomagając tym samym przyrodę i chroniąc wartościowe geny. Nawet jeśli osobniki te weszły na tarło pierwszy raz, to i tak chronimy i utrwalamy ich genetycznie uwarunkowaną zdolność szybkiego wzrostu i radzenia sobie w środowisku morskim. Wniosek - zabijając dorodne okazy, zabijamy też ich niezwykle wartościowe geny, nie dając szansy na powielenie ich przez potomstwo i zubożając bioróżnorodność danej populacji.



Ciężarna królowa - zabić czy wypuścić..?

Z czynników obiektywnych, mimo niedostatku opracowań naukowych, warte omówienia i dyskusji są możliwe konsekwencje metody "złów i wypuść". Tu temat ten pominiemy, bowiem konsekwencje tej metody rzadko mają charakter ostateczny, tzn. kończą się śmiercią ryb.

Pozostają nam do omówienia czynniki subiektywne, nieistotne z punktu widzenia biologii, za to niezwykle ważne pod względem etycznym, kreowania kultury wędkarskiej i przyszłości tej formy rekreacji.

Jeśli chodzi o aspekt sportowy, to każdy przyzna, że skuszenie do ataku na sztuczną przynętę nie żerującego srebrniaka różni się zdecydowanie od oszukania imitacją żaby, ryby czy dżdżownicy głodnej, szukającej kalorii kelciny. Z trudnością skuszenia, a więc kunsztem wędkarskim, rzecz nie jest już taka prosta; "świeże" srebrniaki chwytają przynęty jak szalone, ale "zasiedziałe" łososie i trocie to już inna bajka. Kelty też nie zawsze żerują i reagują na wędkarskie wabiki.

Jeśli chodzi o walkę, to sprawa jest bezsporna. Przewaga ryb wstępujących, posiadających energię, siłę i determinację pokonywania przeszkód w postaci bystrzy, progów i wodospadów oraz setek kilometrów nurtu, jest ogromna. Ale też nie każda srebrna ryba walczy równie zaciekle. Zapewne liczy się, ile kilometrów wędrówki ma już w płetwach i jak długi post za sobą, ile adrenaliny krąży w jej krwi. Nie bez znaczenia są pewnie jej cechy indywidualne oraz poziom bólu czy strachu w trakcie holu.
Ale i kelt keltowi nierówny - od wynędzniałych, często poważnie okaleczonych samic, bujających się jak szmata na kiju, przez niekiedy w bardzo dobrej formie samce jeszcze na testosteronie i adrenalinie, po trudne do odróżnienia od zasiedziałych srebrniaków wypasione na żabach, waleczne i tłuste osobniki, które wcale nie kwapią się z szybkim spływaniem do morza. Kondycja keltów zależy od wielu czynników - okresu postu, uciążliwości wędrówki, warunków panujących na tarliskach, przystąpienia do żerowania po odbytym tarle, dostępności i obfitości pokarmu, itd. Wiele z tych w najgorszej formie ryb skazanych jest na śmierć, nie są bowiem w stanie aktywnie polować (choć potrafią czasem chwycić podrzuconą pod nos blaszkę); zabiją je wydry i inne drapieżniki oraz infekcje. Nie widzimy ich pod koniec lutego czy w marcu, bo już ich nie ma.

Wracając do początku, kto ma rację - czy obecne przepisy są zadowalające, czy też powinniśmy zrezygnować z połowów keltów i wydłużyć okres połowu ryb wstępujących o październik i jak powinny wyglądać przepisy wędkarskie?

Z punktu widzenia argumentów obiektywnych możliwość połowu keltów jest dla populacji ryb mniej niebezpieczna niż połów ryb wstępujących na tarło. W naszej polskiej praktyce ryby spływające po tarle przejmują największą presję wędkarską, związaną z rozpoczęciem sezonu. Pewnie też w skali roku w puli złowionych i zabranych ryb mają największy udział. Dzieje się tak głównie dlatego, że szansa złowienia żerującego kelta jest znacznie większa niż chimerycznego srebrniaka czy ryby zasiedziałej. Przyczynia się do tego też koncentracja ryb na pewnych odcinkach (najczęściej okolice tarlisk) i łatwość określenia stanowisk do żerowania. "Letnia" troć czy łosoś szybko rozchodzi się po dorzeczu, a wchodzące partie ryb nie są zbyt liczne. Sytuacja poprawia się z końcem sezonu, ale wówczas łowione są coraz częściej ryby z oznakami szaty godowej i silnie rozwiniętymi gonadami. Można więc powiedzieć, że sezon zaczyna się i kończy dylematami etycznymi.


Niewytarta samica łososia z przejrzałą ikrą; druga, podbnych rozmiarów została wypuszczona

Dla dobra naszych dzikich populacji troci wędrownej najważniejsze jest zachowanie stad podstawowych z bezpiecznym nadmiarem oraz zapewnienie im odpowiednich warunków do wzrostu i rozrodu. Bezwzględnej trosce powinno podlegać zachowanie pełnej różnorodności genetycznej, opartej na naturalnym doborze i tarle oraz nie dopuszczaniu do udziału w rozrodzie naturalnym osobników pochodzących z hodowli (ze względu na występujący u nich znaczny udział genów wsobnych). Przepisy dotyczące połowów sportowych i gospodarczych muszą wspierać powyższe zasady.

Wobec tego dla każdej rzeki powinny być ustalane co roku limity połowów, do nich dobierana ilość licencji oraz limity roczne dla wędkarzy. W przypadku populacji zagrożonych limity te powinny być zerowe, a jeśli dopuszcza się połowy sportowe, to na zasadzie "złów i wypuść". W niezagrożonych populacjach wszystkie dorodne okazy dzikich ryb, szczególnie samic, powinny być wypuszczane, chyba, że stan stada pozwala na ograniczoną eksploatację - bardzo liczne i zdrowe stada naturalne.

Zupełnie inna powinna być polityka wobec ryb pochodzących z hodowli. Wszystkie one powinny być znakowane i to w taki sposób, aby nie było problemu z odróżnieniem ich od osobników dzikich. Zarybianie nimi rzek, gdzie występują stada naturalne powinno mieć charakter uzupełniający, a przepisy dotyczące limitów i wymiarów dostosowane dla potrzeb ochrony stada naturalnego przed nadmiernym udziałem tych osobników w tarle. W przypadku wsiedleń do rzek, gdzie stada naturalne nie występują, zarówno w przypadku troci jak i reintrodukowanego łososia atlantyckiego, przepisy eksploatacyjne powinny być indywidualnie dostosowywane do wielkości zarybień, pojemności tarlisk, bazy pokarmowej dla młodych ryb i oczekiwanych rezultatów. Zarówno "dorybienia" jak i zasiedlenia rybami hodowlanymi mogą owocować liberalizacją przepisów dla wędkarzy i tym samym większą ich satysfakcją. Oznacza to, że możemy łowić i zabierać więcej i dowolnie duże okazy. Właściwa gospodarka przyczyniłaby się do rozłożenia ciężaru wędkarskiej presji i skupienia jej w miejscach mniej wrażliwych przyrodniczo. Przywróceniu przyrodzie uległoby więcej wód, populacje łososiowatych wzmacniałyby się, gminy bogaciły niemal całorocznym sezonem na wędkarzy, a każdy wędkarz, w zależności od swoich preferencji i możliwości, wybierałby wodę.

Reasumując: miejmy świadomość, że obowiązujące przepisy nie zmuszają nas do połowu keltów, sezon możemy zaczynać później, a każdą rybę możemy wypuścić. I chyba dobrze, że nie musimy patrzeć na wypełnione dojrzałymi gonadami październikowe tarlaki na naszych kijach i brzegach rzek, doświadczać wątpliwości, a potem zaczynać nowych dyskusji etycznych. Problem tkwi w naszych frustracjach, wynikających z braku lub niedoboru ryb i to należy zmieniać. Pamiętajmy też, że ograniczenia, nieraz drastyczne, muszą być i musimy się z nimi godzić, jeśli chcemy długo łowić te przepiękne ryby.