Letni sen rzeki



Sianokosy, czas który wyznacza początek przyrodniczego lata. Choć w kalendarzu pozostało sporo czasu do zmiany pory roku, to zmieniły się kolory, zapachy oraz widoki wiejskiego krajobrazu. Soczysta zieleń wiosny ustąpiła miejsca kwiecistej tonacji, rozświetlanej przypiekającym słońcem. Pola i łąki nabrały pastelowych kolorów, malowane niezliczoną ilością drobnych kwiatów i unoszącymi się nad nimi, nie mniej licznymi owadami. Świat zwolnił, wolniej latają ptaki zmęczone nieustanną gonitwą i napychaniem żółtych dziobów swoich pociech. Nawet bocian dostojnie krocząc za polową maszyną koszącą trawę, porusza się niespiesznym krokiem. Zapach siana przesyca powietrze a gorący i suchy powiew niesie woń pobliskich gospodarstw, tak obcą zmysłom mieszczucha. 

Rzeka również zwolniła swój bieg podobnie jak jej otoczenie a niska i wygrzana woda ledwie nadaje ruch, stanowiąc nurt powolnym i leniwym jak wszystko dookoła. Nadchodzą wieczorne godziny, czas wylotu jętki, ale i ona zgodnie z porządkiem upalnego dnia niespiesznie opuszcza zarośla. Kryjące się z wolna za horyzontem słońce z każdą chwilą odbiera scenerii kolory, zmienia siwą barwę owadów w czarno - białe kontury, widoczne już tylko na tle nieba i rzeki. Nieliczne jętki siadają na wodzie, to płyną chwilę, to znów podrywając się do lotu umykają pstrągom, których pyski tworzą z rzadka kręgi w leniwym nurcie. Wszystko dzieje się z wolna, jak w kadrze filmu w zwolnionym tempie. To jętkowe ostatki, mają tego świadomość owady, pstrągi i ja stojący na brzegu rzeki. Nic już nie będzie takim, gdy jak niedawno setki owadów oblepiając rzekę, czyniły z najostrożniejszy ryb niefrasobliwych łowców. Może to dzień ostatni kuszenia rzecznych kabanów, dla mnie z pewnością. 

Pośród nielicznych "majówek” spływa rzeką moja jętka. Mimo szarówki wieczoru jej białe skrzydełka wyraźnie widoczne na wodzie niejako zmuszają ryby, by trącać ją pyskiem. To tylko młodzież, która na podobieństwo wilczych szczeniąt, doskonali warsztat, nabiera wprawy rasowego drapieżnika. Póki co zbyt wielkie, opasłe lecz powolne owady stanowią jedynie lekcję zachowań, która za lat kilka uczyni z pstrągowych podrostków przebiegłych myśliwych. Tych już w rzece nie widać, syte do pełna okazałe potoki nie tracą energii w gonitwie za ostatnimi jętkami wróciły na swoje rewiry, by za dni kilka gustować w innym menu. Poddałem się temu wrażeniu, temu lenistwu rzeki, tym harcom małych pstrągów. Z każdą chwilą mój zestaw robił się co raz słabszy a żyłka targana szorstkimi łodygami traw, ostatkiem sił kładła na wodę moją jętkę. Bez wiary w wędkarski sukces trwałem do końca dnia, błądząc gdzieś myślami co raz dalej od wody i raczej konieczność spotkania Kolegi, który zatracił się gdzieś w zakamarkach rzeki, skłaniała mnie by dawać okazję mniejszym pstrągom tańczyć wokół mojej przynęty.

Puszczałem linkę dalej i dalej, a rzadziej czynione rzuty dawały ulgę zmęczonym plecom. Tak też jętka niesiona nurtem zbłądziła pod nawis rozłożystego krzewu a tracą ją z pola widzenia, jedynie w odruchu zwalniany sznur nie dawał się jej zatopić. W tej chwili solidne uderzenie szarpnęło wędziskiem a ogromny ciężar pstrągowego cielska zaparł się w rzece. Ryba gwałtownie ruszyła a zatrzymana tuż pod powierzchnią wody, oliwkowym konturem oznajmiła swą wielkość. Wydała się moja, pokonana a wędkarskie spełnienie zdało się jedynie kwestią czasu wypełnionego emocjami holu, odjazdów, młynków i efektownych wyskoków. Nie dane mi było jednak, solidny, ale stargany przypon strzelił jak marna nitka. Niedowierzanie to chyba najlepsze słowo na pierwszą chwilę i dalej złość, żal i rachunek sumienia.
Dlaczego nie przewiązałem zestawu ?.
Dziesiątki pytań - dlaczego, dlaczego, dlaczego … ?
Bo dałem się uśpić, letnim snem rzeki.