Matejko to, to nie jest


W zaciszu domowych warsztatów powstają naprawdę skuteczne woblery pstrągowe, trociowe i kleniowe. Często są nie tylko małymi dziełami sztuki, ale efektem obserwacji nad wodą i przemyśleń. Choć tych mi nie brakuje, jednak natura poskąpiła manualnych talentów. Od dziecka miałem awersję i beztalencie do majsterkowania. Gdy inne dzieci kleiły na zajęciach praktyczno - technicznych szkoły podstawowej, piękne latawce, ja miałem przyklejone ręce do fartuszka. Gdy koledzy budowali karmniki dla ptaków z zapałem piłując listewki i wbijając gwoździe, ja prostowałem wszystkie pogięte a w międzyczasie uwalniałem zakleszczoną piłę w blacie szkolnej ławki. 

W tamtych czasach były już flamastry, może nie wodoodporne, ale z pewnością kolorowe i one wyznaczały status dziecka i pozycję społeczną rodziców. W latach 60 - tych ubiegłego wieku, większość dzieci taszczyła w tornistrach kredki, ale nielicznym dane było posiadanie zestawów składających się z 12, 24 lub 36 kolorów, pochodzących wyłącznie z zachodu pisaków. Opakowania największe wskazywały jednoznacznie na tatę Kapitana Żeglugi Wielkiej, mniejsze odpowiednio niższe stanowiska floty handlowej. Dziś poziom zamożności rodziców wyznacza ilość funkcji ogłupiacza komórkowego potomka. Pierwsze litery alfabetu stawiałem w kajecie metalową skuwką maczaną w atramencie z kałamarza, który stanowił nieodłączny element wyposażenia szkolnej ławki. Zatem do mazania pożyczonym od kolegi pisakiem okazji było nie wiele, jak i nabytych za młodu umiejętności.

Wracając do tematu majsterkowania, obecnie wszelkie wezwania rodziny do napraw domowych kończą się stwierdzeniem - ofermo, ty nic nie potrafisz zrobić, zobacz sąsiad zbudował segment, położył boazerię a ty ?. Sam się dziwię, że jakoś potrafię sklecić muchę a do konstrukcji woblerów używam jedynie wodoodpornych mazaków jako narzędzia bezpiecznego, dla mnie i otoczenia. W taki sposób powstają moje "dzieła sztuki", które jak w tytule nie są obrazami na skalę Matejki a i Picasso nieco by się zdziwił, jak można przy beztalenciu namalować kropki. Tak czy inaczej owe bohomazy uznałem za skuteczny sposób przeróbki zimowych woblerów trociowych, na potrzebę letnich gustów zmanierowanych rzecznych drapieżników. 

Wszystko wygląda na to, że obecnie rzekę zamieszkują srebrniaki, choć dość liczne i okazałe, jednak już spory czas przebywające w jej wodach, na tyle długo by stać się odporne na wszelkie próby kuszenia standardowymi przynętami. Pozostaje droga eksperymentu i szukanie własnego pomysłu na wizerunek woblera. Jak to zwykle bywa w wędkarskich pudełkach po zimie pozostaje nieco przynęt, jednak te w jaskrawych i wyzywających kolorach, skuteczne zimą, nijak się mają do letnich gustów troci. Zdjęcia poniżej to mieszanka letnich i zimowych tonacji, z czego te drugie poddane zostały mazakowemu retuszowi. Dla przykładu wobler z pierwszego rzędu po prawej, nabrał wizerunku w kształcie prezentowanym na zdjęciu tytułowym. Przyciemniony grzbiet i dodane pstrągowe kropki, mają być panaceum na kaprysy nadętej troci. 


Taka jest moja koncepcja, choć w takiej chwili ciśnie się na usta klasyka z filmu " Miś":

- Ona jest bardzo dobra, ta koncepcja, ale dlaczego on ma pruski mundur na sobie?!!!
- Pruski, bo to jest dziedzic pruski. Mam napisane w scenopisie – “wchodzi dziedzic pruski”.
- Pruski, pruski… Bo on się nazywa Pruski !!! Wawrzyniec Pruski !!! Polski dziedzic !!!
- No to mogę go przepasać po prostu.
- Zdjąć to !!! To jest profanacja !!! To jest policzek w twarz dla całej ekipy !!!
- Uspokój się ! Przecież to jest… sanacyjny dziedzic. Pamiętaj z kim oni się wtedy kumali.

Zatem powstał wobler pruski, nieco przepasany kropkowanym deseniem i może skuma się z polskimi srebrniakami, ale nieprędko się o tym przekonam, bo dostałem ZOK.  Dla mniej wtajemniczonych to skrót oznaczający Zakaz Opuszczania Koszar, ustanowiony na czas bliżej nieokreślony, przez koleżankę małżonkę w odpowiedzi na liczne ostatnio wypady nad rzekę.