Właściwie wiele się złożyło na
napisanie tych kilu słów. Może wczorajsza ocena wód Redy, może
tekst Kolegi ” Zapomniana przynęta”, który odnalazłem na
stronach "Pomorskiego przewodnika wędkarskiego" a może zmęczenie
rzeką i chęć powrotu choćby nostalgicznie do dobrych, dawnych
czasów. Lat gdy szczupak występował w obfitości a skuteczne jego
połowy były udziałem wahadłowej błystki ”Alga”.
Odkąd
pamiętam a żyje już trochę na tym świecie, Alga królowała nie
tylko na półkach wędkarskich sklepików, ale też w pudełkach
spinningistów. Jedyną znaną mi wadą tej wahadłówki była jej
wielkość ograniczona do rozmiaru 3, stanowiąc błystkę mało
użyteczną w połowach ogromnych szczupaków w Zatoce Puckiej. Na tą
okazję mój dziadek, który wprowadzał mnie w spinningowe arkana,
wytwarzał własne blachy. Wieczorami na imadełku przykręconym do
solidnego, drewnianego parapetu, wycinał, piłował i wykuwał
ogromne wahadłówki z miedzi i mosiądzu. Ja siedziałem obok
zwieszając chude nóżki z improwizowanego warsztatu i z szeroko
otwartymi oczami dziecka słuchałem wędkarskich opowieści
dziadka. Zawsze też czekałem na jego powrót a dźwięk silnika
motocykla pod domem nieuchronnie zwiastował chwilę jego pojawienia
się w drzwiach z ogromnym plecakiem. Szczupaki były tak pewne jak
woda napuszczona do wielkiej żeliwnej wanny, oczekująca na ich
przybycie. Żeby je dojrzeć stawałem na palcach i wtedy świat
wyobraźni ustępował miejsca widokom ogromnych ryb ma całą
długość domowego basenu. Stały nieruchomo a ogromne pokrywy
skrzelowe pracując niespiesznie wzbudzały respekt przyszłego
wędkarza. Odsłaniana czerwień skrzeli, pokryte wodorostami łby, z
których wystawały zębiska i zimne oczy drapieżnika dopełniały
widoku ciemnozielonych cielsk szerokich jak ramię dziecka.
W końcu podrosłem, może nie na tyle
by brać udział w trolingowych wprawach dziadka, może nie na tyle
by dźwignąć jego spinning wykonany z klingi floretowej do której
spawane przelotki i drewniany dolnik, były w stanie sprostać
morskim potworom, ale by choć z pomocą szklanego wędziska
zmierzyć się z moimi pierwszymi szczupakami. Nadszedł czas na wybór przynęty i wielogodzinne rozważania dylematu czy mają być nimi
wahadłówki Gnom czy Alga. W tamtych czasach ścierały się ze sobą
dwa poglądy a wręcz dwie szkoły, obie znajdujące tyle samo
przeciwników jak i zwolenników. Z perspektywy czasu ów spór
wypada uznać za równie absurdalny jak ten o wyższości Świąt
Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkanocnymi, ale wtedy … !?. Dzisiejsza oferta przynęt spinningowych stanowiąca kolorowy zawrót
głowy, może uzasadnia daleko przemyślany wybór jednak wspominam
czasy lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy sklepowe półki
wędkarskich sklepów wypełniały może trzy rodzaje wahadłówek.
Uwielbiałem ustawiać się w kolejce do lady a im dłuższa była tym
lepiej a długa była zawsze. Nadstawiałem uszu jak zając słuchy, również inne możliwe zmysły wyczulone do maksimum chłonęły
wiedzę, doświadczenia i opowieści oczekujących na zakup wędkarzy
w zapyziałym sklepiku. Ile się wtedy nasłuchałem o pracy
wahadłówek a czy rozmiar 2 lub 3, czy Gnom, czy Alga i widać
grupa zwolenników tych ostatnich miała więcej argumentów, bo
Aldze pozostałem wierny aż do dziś.
To dziwne, ale nie było wtedy
kolorów. Pomieszczenie sklepu było szaro – brązowe, ze ścian
zwisały kawałki sieci jako stylowe zdobienia podkreślające
charakter i atmosferę wnętrza, przesyconego kurzem w postaci
unoszonego obłoczku widocznego w nikłym świetle brudnej szyby
sklepowej witryny. Panował tam swoisty półmrok, klimat
tajemniczości a niewiele miejsca dla klientów, czyniło kolejkę do
lady zbitą grupką wędkarzy starających dostrzec jakieś nowości,
lub dawno upatrzony przedmiot marzeń. Nie było kolorowych reklam
producentów, żadnych akcentów wyróżniających wędziska, żyłki
lub przynęty, które w jednej urzędowej barwie stanowiły masę
towarową. Jej obfitość pozorowana mnogością ciągle tych samych
przedmiotów zmuszała wzrok do uważnego błądzenia po ladach i
półkach w poszukiwaniu towaru. Panował swoisty zapach, mieszanka
starego drewna, lakieru którym pomalowano bambusowe wędziska, i
ludzi w organizacyjnych strojach PZW, czyli drelichach
przesiąkniętych zapachem ryb, skórzanych teczek w zakamarkach
których, dawno już zapomniane czerwone robaki odeszły do
wieczności. Lekki powiew "Brzozowej” wody po goleniu dopełniał gamy
aromatów, czyniąc to miejsce niepowtarzalnym i zapadającym na lata
w pamięci. Jednak pośród tłumu szarych ludzi i szarego towaru
błyszczała Alga, puszczając do mnie srebrne oczko.
Od pierwszych prób ”polowych” i
rozpoznaniu bojem łowisk, aż do dziś złowiłem setki szczupaków
na wahadłówkę Algę. Choć przyszedł w końcu czas na wyraźnie
przebłyszczenie jezior tą przynętą, jednak przez wiele sezonów
była niezastąpiona i jedyna. Miała też magiczną siłę
przyciągania ryb wynikającą z wiary w jej skuteczność. Zamiast
nerwowo przebierać w pudełku w poszukiwaniu kolorowych cacek,
pozwalała cała uwagę skupić na sposobie jej prowadzenia,
położenia wodzie, miejscu gdzie miała wylądować a to było miarą
wędkarskiego sukcesu. Tym bardziej, że sposób pracy Algi w wodzie
również dzielił wędkarzy na dwie szkoły. Jedną była praca
szybka, wprowadzająca błystkę nieomalże w ruch wirowy i druga
jako powolne, kładące ją wyraźnie na boki zwijanie żyłki.
Niezliczone ilości razy odbywaliśmy szczupakowe wyprawy z
Andrzejem, stanowiąc wyznawców obu szkół. On raczej tej
pierwszej, ja za poradą i nauką dziadka tej drugiej, kładącej
błystkę na boki. Naszym łowiskiem i poligonem było malownicze
kaszubskie jezioro stojące szczupakiem i tam obie metody obrastały
w wędkarski sukces. Nieodległe od Gdyni, na tyle by móc wyskoczyć
nawet na kilka godzin po pracy. Uwielbialiśmy tą wodę za
zróżnicowany brzeg, pasy tataraków, trzcinowiska z spokojne
zatoczki zarośnięte grążelem. Wielu tym miejscom nadaliśmy nazwy
własne, by po zakończonym wędkowaniu móc ustalić gdzie szczupaki
tego dnia padały. Była ”Plaża”, ”Tataraki" i oczywiście ”Delikatesy”. Te ostatnie szczególnie przez nas lubiane stanowiły
prostopadły do linii brzegu, cypel utworzony właściwie z wysokich
trzcin. To na ich skraju, w wodzie 1- 2 m zawsze ustawiały się ryby
niejako czekając na nasze przybycia. Algę należało wystrzelić na
kilkadziesiąt metrów i delikatnie ruchem szczytówki płożyć na
wodzie na skraju trzcinowiska. Czasem już pierwsze obroty korbki
kołowrotka prowokowały atak, ale byliśmy na to gotowi. Padały
róże szczupaki, zwykle 50 – 70 cm, choć w ilościach które dziś
doprowadziły by wędkarzy do ekstazy. Bywały dni gdy z małej
zatoczki, ot 100 metrów prowadzona wzdłuż trzcin Alga 2, pozwalał
posadzić na kiju kilkanaście ryb w dwie godziny. Wiele by jeszcze
pisać o Aldze, szczupakach i latach spinningowania gdy na innych wodach trafiały się metrówki, jednak czas
pokierował moje kroki ku rzekom, muszce lub woblerom. Gdy teraz wybieram się na jeziorowe połowy drapieżników, wahadłówka
Alga stanowi podstawę, pierwszą a często jedyną przynętę, po
którą sięgam co i Wam polecam …
Ogromny przemysł wędkarski wykreował
niezliczoną ilość i rodzaje spinningowych przynęt. Również
Alga w swym klasycznym kształcie doczekała się naśladowców, również w postaci wariantów
kolorystycznych, jak choćby prezentowane na zdjęciu błystki
Jaxona. Choć bardzo skuteczne, na które złowiłem kilka ładnych
szczupaków, jednak nie ma to jak stara, dobra Alga.