Woda na dwa kołki … to określenie
wyznacza poziom Redy, gdy próżno wyglądać letniej troci. Nawet
gwałtowne opady w dorzeczu, na które reaguje gwałtownie podnoszą
jej poziom o kilka centymetrów, by kolejnego dnia powrócić do
stanu sprzed chwili. Pozostawiają jedynie w jej nurcie osady
czyniące wodę brudną o nurcie leniwym i powolnym. Do grubej,
trociowej wody brakuje dobre pół metra i może dla większych rzek
różnica takiego poziomu jest mniej istotna, to dla Redy stanowi
być, albo nie być w znaczeniu wędkarskiego sukcesu. Póki co nie
ma srebrniaka, nie ma morskiego tęczaka a nawet tęczowy uciekinier
z hodowli stanowi obecnie rzadkość, nieczęsto dając okazję do
spotkania. Choć rzeka w swym dolnym biegu wydaje się być
całkowicie pusta, jednak dyżurni trociarze każdego dnia stawiają się nad jej brzegami w nadziei pierwszego kontaktu. Zapewne
meldunek z połowu troci zaludni jej brzegi a wieść niesiona
pantoflową pocztą przyciągnie rzesze wędkarzy.
Póki co wody rzeki natura oddała władaniu jej mieszkańcom. Nastały lipcowe dni, leniwego słońca, leniwego wiatru i leniwych ryb. Grubsze pstrągi, które jeszcze niedawno w jętkowym amoku nie gardziły również innymi muchami, gdzieś przepadły w odmętach bursztynowej wody. Lipienie, dla których czerwcowe dni były czasem obżarstwa, rozeszły się po rzece by w samotności trwać do jesieni. W takich dniach przemierzanie brzegów rzeki to raczej wędkarski ”obowiązek”, nadzieja przypadkowego spotkania z grubą rybą, którą rzeka potrafi niejednokrotnie i nieoczekiwanie zaskoczyć. Jedynie pstrągowe i lipieniowe podrostki dają nieustanną okazję połowu,, ale w takich chwilach wypada szybko opuścić miejscówki z ich obecnością. Nastał czas stagnacji i spokoju zakłócany jedynie nieznośnym gwarem weekendowych kajakarzy, czyniąc wody rzeki w pozostałe dni tygodnia wolnymi od wszelkiego ludu. Z chwil takich ochoczo korzysta wodne ptactwo, prowadząc swe młode w dorosłe życie. Jedynym donośnym dźwiękiem jest ostrzegawcze syczenia mamy kaczki, w kierunku wędkarza zagubionego w zakamarkach Redy. Rzeka jakby nie istnieje, przelewa się niezauważalnie a jedynie wyznaczony przed epokami kierunek nurtu niesie jej wody ku morzu. Kiedy pierwsze krople deszczu stukają w okienne szyby, rytm bicia serca nieco przyspiesza, by po chwili stać się powolnym jak wody rzeki.
Póki co wody rzeki natura oddała władaniu jej mieszkańcom. Nastały lipcowe dni, leniwego słońca, leniwego wiatru i leniwych ryb. Grubsze pstrągi, które jeszcze niedawno w jętkowym amoku nie gardziły również innymi muchami, gdzieś przepadły w odmętach bursztynowej wody. Lipienie, dla których czerwcowe dni były czasem obżarstwa, rozeszły się po rzece by w samotności trwać do jesieni. W takich dniach przemierzanie brzegów rzeki to raczej wędkarski ”obowiązek”, nadzieja przypadkowego spotkania z grubą rybą, którą rzeka potrafi niejednokrotnie i nieoczekiwanie zaskoczyć. Jedynie pstrągowe i lipieniowe podrostki dają nieustanną okazję połowu,, ale w takich chwilach wypada szybko opuścić miejscówki z ich obecnością. Nastał czas stagnacji i spokoju zakłócany jedynie nieznośnym gwarem weekendowych kajakarzy, czyniąc wody rzeki w pozostałe dni tygodnia wolnymi od wszelkiego ludu. Z chwil takich ochoczo korzysta wodne ptactwo, prowadząc swe młode w dorosłe życie. Jedynym donośnym dźwiękiem jest ostrzegawcze syczenia mamy kaczki, w kierunku wędkarza zagubionego w zakamarkach Redy. Rzeka jakby nie istnieje, przelewa się niezauważalnie a jedynie wyznaczony przed epokami kierunek nurtu niesie jej wody ku morzu. Kiedy pierwsze krople deszczu stukają w okienne szyby, rytm bicia serca nieco przyspiesza, by po chwili stać się powolnym jak wody rzeki.