Spinningowe mity i legendy


Nieoczekiwane spotkania z rybami wpisane są w scenariusz naszych wędrówek brzegami rzek i jezior z wędką muchową bądź spinningiem. Mam na myśli przyłów czyli połów gatunków, dla których dany akwen niekoniecznie wydaje się być środowiskiem naturalnym. Czasem sama definicja np. woda górska sugeruje, że obecność sandacza, szczupaka lub okonia jest nienaturalną. Pamiętać jednak musimy, że szczególnie w przypadku rzek Pomorza w/w definicja powstała na użytek regulacji sposobu wędkowania na szczególnych warunkach. To oczywiście za sprawą obecności ryb łososiowatych, prowadzonych zarybień tymi gatunkami, naturalnym ich tarłem oraz okresowym pojawianiem się w rzece jak w przypadku srebrniaków troci. Jednak wiele z tych rzek na długich odcinkach ma środowiskowy charakter wód nizinnych, stanowiący doskonałe siedlisko dla innych niż łososiowate ryb drapieżnych i karpiowatych. Współistnienie obu zespołów gatunkowych widoczne jest szczególnie w ostatnich latach, gdy nasze pomorskie rzeki ulegając eutrofizacji co raz bardziej zmieniają swój charakter. Obecnie pstrąg i lipień z trudem odnajdują dogodne warunki do rozrodu i rozwoju populacji. Zmienia się jakość wody, zmniejsza baza pokarmowa oraz potencjalne stanowiska a to za sprawą dewastacji nurtu i brzegów pod spływy kajakowe. W takich warunkach co raz łatwiej wypatrzyć klenia, jazia czy szczupaka, niż konkretnego pstrąga.

Nie lepiej sprawa wygląda na jeziorach Pomorza. Słynące onegdaj wody z okazałych i licznych szczupaków i głębinowych garbatych okoni, dziś przełowione do ostatnich granic nie wiele mogą już zaoferować. Dawno, dawno temu w odległej galaktyce wystarczyło nieco rozejrzeć się po linii brzegowej, by bez trudu zlokalizować stanowiska ryb i nałowić się do syta. Dziś nawet łodzie, echosondy, wyrafinowane techniki spinningu nie dają gwarancji spotkania szczupaka lub stadka dorodnych okoni. Wobec tego, co posadzi się na kiju wzbudza emocje a jeśli są to ryby karpiowate złowione na błystki, urasta do rangi legendy. Dla jednych połów flądry na nimfę w Redzie będzie niemałym zaskoczeniem, dla innych leszcz na spinning.


Swego czasu spinningowałem na jeziorze Dąbrowskim w pobliżu Kościerzyny. Majowe połowy zawsze były tam owocne. Dno było twarde, miejscami kamieniste i łagodnie opadając udostępniało bez szczególnego brodzenia strefę głęboką na 3 - 4 m w zasięgu niewielkich obrotówek. Choć brak było roślinności wynurzonej, to rzadkie łąki rdestnicy zdradzały stanowiska szczupaków. 

Przed południem miałem już na rozkładzie dwa okazałe zębate i gdy obrotowa błystka ABU DROPPEN o charakterystycznym tułowiu w formie metalowej łezki, penetrowała krainę drapieżników,  nastąpiło solidne uderzenie. Zacięcie i siedzi, choć opór był silny ale jakiś dziwny. Pierwsza myśl – spory Esox, jednak ryba mimo że, dawała się gładko prowadzić do brzegu, zapierała się w nurcie pływając to w prawo, to w lewo. Wreszcie udało się podnieść ją do lustra wody. - leszcz. Wynoszę to, to na brzeg, mierzę – 68 cm, ryby w wysypce tarłowej. Zacięty centralnie za pyszczek i widać, że z premedytacją zaatakował obrotówkę. Leszcz długi, choć chudy i z pewnością wytarty.





 Wobec takich zdarzeń rodzą się wędkarskie mity i legendy, stanowiące próbę wyjaśnienia nieoczekiwanych połowów. Zajrzałem do literatury wędkarskiej, której szczątkowe opisy podejmowały próbę interpretacji. Lansowany był pogląd o terytorialnych zachowaniach leszczy w okresie tarła, które chronią połacie ikry a następnie wylęgu. Pojawiająca się w takich miejscach niewielka obrotówka prowokuje je do ataku, czyli na potencjalnego intruza mającego rzekomo zagrozić potomstwu. To błędny pogląd, bo rozród leszczy dotyczy innej strefy wody czyli pasa roślinności wynurzonej o niewielkiej głębokości. Ważniejszym jest jednak sposób przetrwania gatunku w postaci ogromnej ilości składanej ikry, z której nawet niewielka procentowo liczba narybku zapewnia sukces. Ryby, które stosują taką strategię pozostawiają ikrę i wylęg samym sobie, nie opiekując się potomstwem.

Co zatem czyni leszcza gatunkiem spinningowym? Odpowiedź jest prosta – głód. Spinningowe połowy leszczy mają miejsce na przełomie maja i czerwca, gdy ryby osłabione po trale zaczynają pokarmowe wędrówki. W tym okresie przepływająca w niewielkiej odległości, mała błystka staje się łatwym i łakomym kąskiem. Aby się o tym przekonać w kolejnych latach odwiedzałem w podobnej porze roku malownicze jeziora Chodzieży. Tam ogromna populacja dorodnych leszczy bywała poligonem w połowach na spinning. Sytuacja powtarzała się w postaci centralnych ataków na obrotówki, choć zawsze było to udziałem dużych ryb, powyżej 50 cm. Druga połowa czerwca praktycznie eliminuje w dalszym czasie możliwość połowów tego rodzaju. Trudno uznać leszcza za rybę spinningową, tym bardziej dostarczającą oprócz zdziwienia emocji bardziej dosadnych. Jednak w gorączce majowych połowów, może wato wiedzieć, czym woda może nas uraczyć i z jakiego powodu.


Ponieważ na FORS temat wzbudził pewne emocje, wpis uzupełniam o fragmenty przebiegu dyskusji, których wybór jest skrótem, lecz nie zmieniającym sensu  treści:

Kolega Maciej:

Przeczytałem artykuł no i nie we wszystkim ma Pan rację. Tarło leszczy to niekoniecznie płytka strefa przybrzeżna (partie dan pokryte roslinnością gdzie głębokość wynosi około 2-4 m). Po drugie mówił Pan o ogromnej liczbie ikry...hmmm, leszcz nie jest jedną z najbardziej płodnych ryb, a taki sandacz zdecydowanie bije go na głowę i pilnuje gniazda, więc ja to sie ma do braku terytorializmu, bądź opieki nad potomstwem. Inna historia to zjadanie ofiar - to prawda, że najczęstszą przyczyną ataków jest głód oraz ciekawość, natomiast na poczatku sezonu "żywieniowego" wystepuje mała wybiórczość pokarmowa, ale na ten temat to chyba należałoby w innym wątku.... 

odpowiedź:

Podaje Kolega sytuację skrajnych głębokości warunków tarła a nie te, które ryby chętniej wybierają ze względu na szybciej nagrzewające się strefy wody w okresie wczesnej wiosny.

Rzecz kolejna: „Po drugie mówił Pan o ogromnej liczbie ikry...hmmm, leszcz nie jest jedną z najbardziej płodnych ryb, ” 

Jest - jeśli zauważymy, że gatunek ten wyciera się stadnie w przeciwieństwie do sandacza, który jest gniazdownikiem. Zestawienie obu gatunków na potrzebę udowodnienia tezy o nierzetelności tekstu jest lekkim nadużyciem. To dwie różne strategie rozrodcze, gdzie w przypadku sandacza samiec zagania do gniazda 1 – 2 samice w przeciwieństwie do leszcza, którego samce i samice w liczbie czasem kilkudziesięciu sztuk odbywają zbiorowe tarło.

Rozrodczość względna w przypadku obu gatunków kształtuje się na podobnym poziomie:
na 1 kg masy ciała
leszcz - 150 - 200 tys, ziaren ikry
sandacz - 45 - 250 tys. ziaren ikry
W obu przypadkach warto zauważyć, że tarło obu gatunków przypada na podobny okres a więc wiosny gdzie relatywnie ciepła woda sprzyja szybkiemu rozwojowi zarodków a więc nie zachodzi potrzeba gromadzenia w ziarnach ikry dużych zapasów pokarmowych. Ikra jest zatem drobna i możliwa do generowania jej w podanych ilościach.

Kolega Maciej:

Po sprawdzeniu kilkuset leszczy w sezonie tarłowym i pobraniu ikry do rozrodu (niewielką część z nich uśmiercono ze względu na konieczność oceny stopnia dojrzałości gonad i ilości uzyskanej ikry - można to robić przeżyciowo aczkolwiek nie mam rtg ani usg) okazało się, ze ilość pozyskanych produktów płciowych jest znacznie niższa od tej cytowanej w literaturze. Być może wynikało to ze specyfiki zbiorników i jest za wcześnie na wyciąganie takich wniosków aczkolwiek obraz, który uzyskałem potwierdza wcześniej przedstawiona tezę. Apropos sandacza to parę lat temu uczestniczyłem w dość pokaźnym projekcie sandaczowym i stąd moje doświadczenia.

dopowiedź:


Szczerze mówiąc nadal nie rozumiem dlaczego dyskusja podążyła w tym kierunku. Z treści mojej publikacji jasno wynika, ze „spinningowe zachowanie leszczy” nie jest efektem zachowań terytorialnych podczas tarła. Użyte sformułowanie wobec tego gatunku – ogromna ilość ikry, pozostaje nadal prawdziwe i nie wiem skąd u Kolegi taka konstrukcja myślowa by licytować się w płodności z sandaczem. Przecież to nie ma najmniejszego znaczenia, bo nie płodność gatunków jest istotą problemu, ale strategie rozrodcze i wynikające z nich zachowania lub ich brak wobec intruzów, w tym przypadku przynęt spinningowych.


Jednak by rozwiać wątpliwości Kolegi …

Dyskusja na temat poziomu płodności jest dość jałowa i odciągająca uwagę od głównego problemu. Zacytowałem dane literaturowe dotyczące przedziału płodności u leszcza (oparte na wieloletnich badaniach i wielu opulacjach z całej Polski). To, że w trakcie badań jednej populacji ktoś uzyskał inne wyniki nie świadczy o tym, że dane literaturowe są błędne, ale odkreślają jedynie specyfikę badanej populacji(na to może mieć wpływ wiele czynników: kondycja, baza pokarmowa, termika, zagęszczenie opulacji, średnia wieku populacji, tempo wzrostu itd.). Ważna jest skala wartości mówiąca o potencjale danego gatunku a nie dyskusja czy to jest 50 czy 70 tyś.

Chodziło o podanie skali porównawczej dotyczącej omawianych gatunków. Sandacz jest nietypowym przypadkiem gatunku opiekującego się wylęgiem. Nietypowym, ponieważ u gatunków wykazujących opiekę na wylęgiem obserwuje się wyraźną tendencję przechodzenia od ilości do jakości, (czyli niewielka liczba jaj, ale dzięki opiece o dużej przeżywalności). Taka strategia pozwala na zwiększenie wielkości jaj przy mniejszej ich liczbie i zwiększenie wielkości dzięki temu klującego się wylęgu. Sandacz wykazując opiekę nad ikrą i wylęgiem pozostał nadal przy strategii nie jakość tylko ilość ikry.

Posądzanie leszcz o jakiekolwiek instynkty opiekuńcze wobec złożonej w trakcie stadnej "orgii" ikry jest nieporozumieniem. Dotyczy to szystkich gatunków składających ikrę "zespołowo", których pomysłem na przetrwanie jest ogromna ilość składanych jaj dająca większe szanse na przeżycie mimo wielu czyhających niebezpieczeństw.