Spotkanie nad Wdą, pamięci Edmunda Antropika ... cz.II - ryby i muchy


Już w drodze do samochodu buchnęło ciepłym powietrzem. Wyjeżdżaliśmy o szóstej rano, gdy temperatura ok. 15 stopni, niewiele różniła się od tej nocnej. Wyjątkowo ciepły październik nie tylko sprawiał kłopot w doborze wędkarskiej garderoby, ale tez nieźle namieszał w głowie rybom oraz owadom. Już wkrótce mieliśmy się o tym przekonać stając na brzegiem Wdy.


Zeszłoroczna edycja Memoriału Edmunda Antropika stała pod znakiem suchej muchy. Królował Goddard oraz inne imitacje chruścików. Roiła się mała popielata jętka a rzeka żyła rytmem wylotu owadów, którym wtórowały liczne zbiórki lipieni. Było jednak chłodniej czyniąc owady bardziej ospałymi i trzymającymi się bliżej wody. Tym razem niespotykane ciepło rozpraszało niezbyt liczne jęteczki po całej okolicy a chruścika było jak na lekarstwo. Doświadczenie z wyjazdów na tą rzekę w ostatnich tygodniach, podpowiadało jednak by trwać przy wyborze suchej muchy, licząc, że z upływem godzin pojawi się więcej owadów na tafli wody i zacznie się lipieniowy amok. Ryby zbierały jedynie pod koronami nabrzeżnych drzew, w miejscach trudniejszych do prezentacji muchy a każda niedbałość w postaci smużenia niweczyła zainteresowanie podejrzliwych lipieni.


Z każdą jednak godziną rzeka stawała się bardziej uśpiona a rozległa, środkowa strefa wody nie wypełniła się oczkami. Choć dostępna do brodzenia, poza uciążliwymi warkoczami podwodnej roślinności, otwierała niestety puste pole do dogodnej, ale bezcelowej prezentacji suchej muchy. Praktycznie na godzinę przed ustaloną porą zbiórki uczestników, czas było ostatecznie zrezygnować z suszenia. Pozostałe nimfa i grubsza woda, która obdarzyła jeszcze kilkoma lipieniami na otarcie łez. Zatem Koledzy, którzy od początku wybrali metodę nimfy odnieśli większy sukces. Jednak nie on był głównym celem naszego spotkania a jego rangę nadawał wymiar towarzyski.







Praktycznie przepuściliśmy przez wodę zawartość kilu pudełek suchych much. Od chruścików w różnych kolorach i wielkościach, przez jętki wszelkiej maści i odcieni. Choć kilka lipieni skusiło się ostatecznie, jednak trudno nam było nasycić zmysły, nie licząc pięknych widoków rzeki i jej otoczenia.






To już efekt niestety nimfy, choć na długiej lince. Jedynym pocieszeniem to skuteczność opisanej wcześniej imitacji chruścika z żółtej nici wiodącej, którym jak się okazuje nie gardzą  ryby z innych rzek jak Reda.



Nasz młody przyjaciel Piotrek, też mógł się pochwalić ładnym lipieniem, tym bardziej złowionym na sporego Goddarda. Wszystkim nam spadło sporo ryb, pewnie za sprawą mniej skutecznych zacięć z racji kłopotu w obserwacji muchy, przedzierającej się przez liczne liście niesione rzeką. Choć raczej winien jestem mówić tak o sobie, bo wędkarz ze mnie marny i mnie spadło najwięcej. Jakoś Maciek, wytrawny i zaprawiony w suchych bojach kolega, skutecznie zacinał wszystko jak leci.






Na miejscu można było pobuszować w pudełkach Kolegów, przyjrzeć się czym raczyli lipienie ciepłych, październikowych poranków.






Jednak dla mnie najcenniejszym doświadczeniem, była możliwość osobistego poznania Roberta Kosteckiego. (Kolega po prawej). Choć od lat wymieniamy poglądy na FFF oraz w korespondencji, to uścisnąć dłoń bratniej duszy - bezcenne. Nie nacieszyłem się nim jednak zbyt długo, bo jako autor - "Album łowców pstrągów" był rozchwytywany przez towarzystwo. Wiele egzemplarzy jego książki znalazło miejsce w dłoniach uczestników spotkania, również pokaźny stos albumu wypełnił pulę nagród przewidzianą dla uhonorowania zmagań wędkarskich. Nawet pobieżne w tych warunkach zapoznanie się z treścią książki, owocowało gorącą pogawędką, wspomnieniem kolegów i dawnych czasów, które były udziałem części ze zgromadzonych. Niezliczona ilość dedykacji, które Robert wpisywał do egzemplarzy swojej wydania ostatecznie sprawiła, że porwano mi go na dobre. Robert - dziękuję za tytaniczną pracę jaka włożyłeś w powstanie albumu, czapka z głowy dla twojej wiedzy historycznej i zapał oraz entuzjazm w potrzebie przekazu zawartych tam treści, kolejnemu pokoleniu Wędkarzy muchowych - pisanych przez duże "W'.