Widelnice Kazimierza Żertki


Dopiero pod koniec zimowego sezonu połowu troci br., trafiły w moje ręce widelnice, które podarował mi Kazik. Wiązane z myślą o srebrniakach i tęczakach, wykonane w bardziej prowokujących kolorach ugrzęzły w moim pudełku muchowym. Może po części za sprawą wierności spinningu a dokładniej z braku sprzętu muchowego odpowiedniego do prezentacji tak dużych przynęt. Ostatecznie pojąłem jedyną próbę na wędce w klasie 5. Nie było to komfortowe wędkowania ale zakończyło się podjęciem sporego pstrąga potokowego. Będąc jednak pod urokiem tych przynęt oraz ich możliwości, na nadchodzący sezon zaopatrzyłem się w zestaw większego kalibru. To fascynujące muchy i jak widać wymagające nie tylko solidnego arsenału materiałów, ale pewnej, wprawnej i doświadczonej ręki krętacza a co najważniejsze praktyka, któremu widelnice przyniosły niejeden sukces wędkarski, pisany przez duże "S".

Tym bardziej jest mi przyjemnie zakomunikować, że Kazimierz Żertka dał się namówić by jego widelnice stały się przynętami bardziej powszechnymi a to za sprawą współpracy z Firmą EGO. Powstała oferta autorska, much wykonanych według najlepszych wzorów autora z zachowaniem wyjątkowej staranności i z myślą o różnych łowiskach i gatunkach rzecznych drapieżników. Na stronie Firmy EGO, można już zapoznać się z poszczególnymi wzorami, których próbka widoczna jest poniżej. Wkrótce trafią do oferty handlowej zgodnie ze sposobem dystrybucji właściciela marki EGO, w oparciu o najlepsze sklepy i salony wędkarskie Polski. Choć tą propozycję trudno nazwać serią limitowaną, to wkład pracy i możliwości czasowe autora siłą rzeczy czynić będą widelnice Kazimierza Żertki, przynętami unikatowymi. Na podobnej zasadzie od lat zdobywają uznanie odbiorców z Kanady oraz Stanów Zjednoczonych.




Tytułem wprowadzenia opowiadanie Kazika, tak na rozgrzanie wędkarskich emocji:

Muchówka już złożona. Przewleczony sznur i na przyponie marcówka i larwa widelnicy. Rzut w najgłębsze miejsca. Tylko tak zawsze wyłuskiwałem wczesną wiosną głęboko skrywane skarby rzeki. Podniesiona woda zazdrośnie strzeże swych tajemnic. Przecież w innych porach roku baraszkują tu grube klenie, brzany, a przejrzysta woda rozbłyskuje się lusterkami świnek. Tylko głazów strzegą pstrągi - indywidualiści, których tak naprawdę rusza dopiero rójka widelnicy i chruścika oraz tarło strzebli. 

Teraz woda jest lodowata. Otępiałym, sennym rybom nie w głowie uganianie się za pokarmem. Teraz trzeba wzbudzić agresję, złość, wymusić atak. Tymczasem słoneczko rozkosznie zadomowiło się nad horyzontem, grzeje, kokietuje, rozbudza ciepłem i radością skostniałe zmysły i nawet myśli uciekają we wiosnę, w jutro pełne optymizmu, w lepszy dzień. Ładuję ten akumulator. Mówią, że nic tak nie odradza się jak wędkarska nadzieja, że to już, za następnym rzutem, za następnym zakrętem rzeki - nastąpi spełnienie, ucieleśni się rozpalona wyobraźnia. 

Schodzę niżej, mijam głęboką płań. Nie lubię tej leniwej głębi, nieczytelnej, nie chcę podhaczać uśpionych ryb. Kolejny wlot przynosi klenia - wziął na marcówkę. Wypuszczam go. Kolejne bystrze kończy głęboki zakręt pełen wirów. Próbuję z płycizny zatopić nimfę widelnicy siłą nurtu, poniżej plątaniny rozmytych korzeni. Trącenie - wyostrza zmysły. Powtórka. Drugie trącenie zacinam sznurem,  czuję pulsujące drżenie - pstrążek wraca szybko w głębinę. 
Zmieniam zestaw na dociążoną widelnicy, teraz nawet zestaw ciężko wyrwać z nurtu, ale wiem, że teraz idzie głębiej, muskając dno. 

Po entym rzucie zmieniam kolor imitacji na oliwkowo złoty. Kolejny rzut, może dwudziesty przynosi upragniony atak, mocny, stanowczy. Ryba prze ku dnie, czuje się bezpieczna. Sznur prowokuje ją do tego i pomaga, na nic wygięta w pałąk muchówka! Wiem, że nie mogę jej dopuścić do kłębowiska korzeni, trzymamy się na dystans. Wiem, że ryba odpuści, muszę tylko przeczekać, cierpliwie. Nie mogę prowokować jej agresji, nic na siłę! Podejrzewam grubego pstrąga, chociaż walka nasuwa mi skojarzenia z brzaną, przez ten upór trzymania się dna. Odzyskuję jednak pierwsze metry linki, co denerwuje rybę, staje się nerwowa, ruchy są coraz gwałtowniejsze, wie, że traci grunt pod płetwami. Chcę wymusić, aby walczyła także z nurtem, ale ona chytrze wpływa we wsteczne prądy.Czuję jak przypon ociera się o coś - może korzeń? głaz?. 

Wchodzę głębiej do lodowatej wody. Żelazna obręcz ściska piersi. Linka jednak uwalnia się, ryba dla odmiany rzuca się do ucieczki z nurtem. Staram się ją zatrzymać na granicy wytrzymałości sprzętu - a ryba nadal robi co chce! 
W dodatku w moich oczach rośnie z każdą zagęszczoną sekundą, przecież to już potwór! Legenda, o której opowiada się całe życie!... Siła nurtu jest jednak ogromna, wracam powoli na brzeg, wlecząc rybę za sobą i tylko sznur trzyma przestrzeń żywiołu między nami. Jestem pewien wygranej! Prawie, bo nagłe zwiotczenie muchówki, przywraca mnie do rzeczywistości. Machinalnie zwijam sznur, jeszcze nie dowierzając, że to koniec. Jęk serca. Wraca świadomość. To przypon nie wytrzymał.





By nieco przybliżyć znaczenie i możliwości tych much przytoczę oryginalny artykuł Kazimierza Żertki z 2005 roku, w którym autor pisze ...

Widelnice są bardzo wrażliwe na zanieczyszczenia. Granicą przeżycia jest dla nich woda klasy 2. Dla muszkarzy widelnica to na ogół “duży czarny owad” albo “duża pełzająca nimfa”. W rzeczywistości nimfy widelnic osiągają od 4-5 do ponad 30 mm.

Najbardziej charakterystyczne cechy widelnicy to trzy pary nóg, dwie pary niewykształconych skrzydeł, jedna para długich czułków i ogonek kończący się dwoma wąsami. Grzbiet z zalążkami skrzydeł jest najczęściej ciemnobrązowy z wyraźnym segmentowaniem tułowia. Brzuch nimfy jest jasnobrązowy, czasem brązowożółty. Chociaż larwy widelnicy są najczęściej brązowe, to odcień tej barwy zależy od środowiska. W Brennicy są złotobrązowe, w Olzie ciemnobrązowe, prawie czarne. Latająca widelnica wygląda jak przerośnięty chruścik, jest podobnie niezdarna. Skrzydła ma mocno użyłkowane niemal przeźroczyste, jednak podczas odpoczynku wydaje się, że owad jest zupełnie czarny. Pstrągi atakują larwy widelnic bardzo chętnie i, co ciekawe, nawet w takich łowiskach, w których tego owada już od dawna nie ma.

Cały cykl rozwoju widelnicy trwa przeważnie trzy lata. Widelnice żyją jeszcze w całym dorzeczu górnej Odry, ale po polskiej stronie tylko w Brennicy. Obszar ich występowania z każdym rokiem maleje. Zapewne jest to związane nie tylko z czystością wody, ale również z ekspansją tych owadów, które są na zanieczyszczenia bardziej odporne, na przykład chruścików. Przyczynia się do tego również regulacja rzek oraz pobór żwiru z ich koryt. Z tego właśnie powodu widelnice praktycznie zniknęły z górnej Wisły i Soły. Warto jednak co nieco o nich wiedzieć, bo postęp proekologiczny zapewne sprawi, że niebawem powrócą do naszych rzek.  

Na imitacje larw widelnicy łowię już od wczesnej wiosny. W zimnej, krystalicznie czystej wodzie ta stosunkowo duża przynęta dość łatwo przekonuje ospałego pstrąga do brania. Z praktyki wiem, że nawet dobrze dobrany streamer nie zawsze jest równie skuteczny. Są dwa sposoby połowu na imitację widelnicy: wczesnowiosenny (w lutym i marcu) i wiosenny (w kwietniu).W lutym i marcu pstrągi żerują bardzo chimerycznie. Na dodatek mają sporo wysokobiałkowego pokarmu, bo do życia budzą się żaby, które są dla nich bardzo łatwym łupem. Jednak tam, gdzie można stosować tylko sztuczne muchy, imitacje larw widelnicy są bardzo skuteczne. 

W tym czasie pstrągów można się spodziewać w miejscach głębokich, ale spokojnych. Trzeba więc dokładnie obrzucać pasy cichej wody obok nurtu i urwistych brzegów. Każda wczesnowiosenna odwilż wypłukuje larwy z dopływów. Pstrągi świetnie potrafią to wykorzystać. Dlatego sporo uwagi poświęcamy strefie brzegowej. Przynętę musimy sprowadzić do dna, bo tam się tworzą wsteczne prądy. Pstrągi je cenią, bo w bardzo wolno płynącej wodzie tracą mało energii. Zależnie od głębokości rzeki stosujemy sznury tonące, nawet do piątego stopnia. W rzekach szeroko rozlanych i płytkich wystarczy sznur pływający z tonącą końcówką. Sznur trzeba dostosować do łowiska tak, żeby przynętę dało się poprowadzić jak najwolniej, na jak najdłuższym odcinku i jak najbliżej rybiej paszczy. 



Najkorzystniejsze są rzuty w poprzek rzeki. Po wykonaniu rzutu nawet kilkakrotnie nadrzucamy linkę pod prąd. Wówczas zatonie do dna. Dopiero gdy imitacja widelnicy znajdzie się w strefie przydennej, rozpoczynamy prowadzenie, które polega na kontroli spływu. W wodzie spokojnej, prawie stojącej, nadajemy muszce ruch krótkimi szarpnięciami sznura. W wodzie płynącej musimy podciągać sznur bardzo delikatnie, żeby muszka nie spływała zbyt szybko. Trzeba przy tym uwzględnić szybkość nurtu, który też muszkę ściąga. Muchówkę ustawiamy tak, żeby z linką tworzyła linię prostą. Wtedy muszkę łatwiej się prowadzi i dobrze wyczuwa atak ryby. Skuteczniejsze są też zacięcia, bo najpierw zacinamy linką, a dopiero później podnosimy muchówkę. Inaczej łowimy, kiedy nurt jest bardzo szybki. Wtedy rzucamy w dół rzeki i nadrzucamy linkę w kierunku przeciwległego brzegu. Zestaw się topi, a my tylko kontrolujemy jego spływ w kierunku naszego brzegu. Ten sposób podawania muszki niesie wprawdzie ryzyko zaczepów, ale bywa bardzo skuteczny.

Widelnica jest alternatywą dla streamerów i puchowców, czymś odmiennym od opatrzonych przynęt. Może właśnie dlatego bywa tak skuteczna. Od połowy kwietnia łowimy na sposób wiosenny. Woda osiąga temperaturę najbardziej dla pstrągów korzystną. Żerują już aktywnie, najczęściej w szybkim nurcie, za głazami i innymi przeszkodami. Nie chowają się w zakamarkach dna. Prowadzenie powinno teraz być nieco bardziej agresywne, ale musimy jeszcze dać pstrągowi trochę czasu do namysłu. Do ataku prowokują go szybkie i krótkie skoki przynęty. Jednak w głównym nurcie swobodny, ale kontrolowany spływ muszki jest nadal bardziej skuteczny od agresywnego prowadzenia. W tym okresie stosujemy przeważnie sznur pływający z tonącą końcówką. Łowimy metodą długiej nimfy pod prąd, tzn. rzucamy w poprzek nurtu nieco powyżej naszego stanowiska. Najkorzystniej jest, kiedy po rzucie prąd wody nie zabiera sznura ani go nie prostuje. Jeżeli sznur prostuje się powoli, to szybciej i głębiej się zatopi. Żyłka przyponowa powinna być możliwie najcieńsza (uwzględniamy oczywiście wagę i wielkość imitacji). Im przypon cieńszy, tym zestaw stawia mniejszy opór, a imitacja widelnicy zachowuje się bardziej naturalnie. W praktyce jest to grubość 0.14 - 0.16 mm. Jeżeli podczas spływu brań nie ma, to w końcowym momencie prowadzenia należy płynnym ruchem podnieść szczytówkę, żeby poderwać muszkę znad dna. Bardzo często pstrąg wtedy atakuje. Zwykle brania pokazuje tylko końcówka sznura. Dlatego warto stosować jaskrawe łączniki lub inne dozwolone wskaźniki brań. Można np. pęczek syntetycznej nienamakalnej wełny, czerwonej lub żółtej, dowiązać tam, gdzie tonący przypon jest połączony z linką. 

Krótka nimfa z imitacją widelnicy jest bardzo skuteczna w głębokich jamach, jednak pod pewnymi warunkami. Trzeba wejść jak najdalej do wody, ale bardzo ostrożnie, żeby nie spłoszyć ewentualnej zdobyczy. W moim przypadku takie podchodzenie trwa nawet 10 - 15 minut, a obławianie dołu nawet pół godziny. Tym sposobem można złowić parę ładnych pstrągów z jednego dołka. Pamiętajmy jednak, że pstrąg to nie lipień i na głowę wejść sobie nie pozwoli! Trochę inaczej wygląda połów na suchą widelnicę. Oprócz jętki majowej tylko rojąca się widelnica (koniec maja i początek czerwca) potrafi wywabić największe pstrągi z głębokich dołów i spod kamieni. Imitacja widelnicy powinna mieć odwłok beżowy z żółtą końcówką, co naśladuje jaja. Skrzydła mocno użyłkowane, choć przezroczyste, powinny być ułożone wzdłuż tułowia. Muszkarze często mylą widelnicę z żylenicą lub nawet chruścikiem. Bierze się to stąd, że wszystkie te owady mają skrzydełka położone wzdłuż tułowia. Jeżeli nauczymy się je rozróżniać, nie przeoczymy okresu przeobrażania się larwy widelnicy w owada doskonałego, a jest to doskonały czas na wędkowanie. 

Przekonała mnie o tym pewna przygoda nad Ostrawicą w Czechach. Moją uwagę przykuły tam duże głazy oblewane rozbryzgami wody. Łowiłem obok nich już dosyć długo, ale bez powodzenia. Wychodząc na brzeg potrząsnąłem krzakiem wiklin, z którego posypały się owady. W pierwszej chwili myślałem, że to chruściki, ale były dłuższe, bardziej niezdarne, ciemnobrązowe, prawie czarne, i większe od wszystkich sztucznych muszek, jakie miałem w pudełku. Zawiązałem największego chrusta, ale brania nadal nie miałem. Zabrałem więc jednego żywego owada (były to oczywiście widelnice) i w domu zrobiłem sporo sztucznych kopii. Następnego dnia w popołudnie sucha widelnica dokonała wśród pstrągów Ostrawicy prawdziwego pogromu. Muchę kładłem na głazie, skąd zmywała ją woda. Gdy wracałem, największego pstrąga niosłem w ręce, bo w koszyku się nie mieścił.


Kazimierz Żertka, Cieszyn
Tekst opublikowany za zgodą autora.

Publikowany również: Wędkarz Polski, luty 2005