Nasza ... kraina wieczności




Połączyć smutek przemijania z radością wspomnień ... nieocenione.
Artur Buczkowski


Opowiadanie Kazimierza Żertki
Z przyjaciółmi nad "Naszą"

Koniec listopada. Pogoda pod psem. Mżący, drobny deszcz przy prawie bezwietrznej aurze nie nastraja optymistycznie, ale była umowa. Przyjacielska. Ułożona, ugadana. Wczesnym rankiem, czyli około 5.00, stawiam się u Honzy - rubasznego, jowialnego Czecha, wypisz-wymaluj wojaka Szwejka! Tosiek już jest. Trwa narada wojenna przy parującej kawie, burzliwa. Z całej trójki tylko Tosiek jest "pozytywnie zakręcony", swoim optymizmem mógłby unieść cały glob! Zapada ostateczna decyzja - jedziemy!

Zasnuty mglistą tajemniczością jesienny dzień wstaje nieprawdopodobnie długo i ospale. Powoli prześlizgujemy się krętymi drogami nad naszą rzekę. Góry wręcz ociekają zimną, przenikliwą wilgocią. Ponad chmurami gdzieś tam dziś zaspało słoneczko. Trudno. A my? Pełni obaw, jaka woda?... czy czysta?... jak tam lipienie z "Naszej"? NASZA... ile to już wspomnień. Niepozorna. Rzeka wije się niczym wąż. Początkowo skalnym wąskim łożyskiem, wśród porośniętych świerkiem i buczyną stromych zboczach. Potem, posilona pięknym dopływem, przeciera się wśród głazów grubym żwirem, osadzając na łukach różnokolorowy, bajeczny piasek. Na pierwszym postoju słyszymy jej miarowy, jednostajny szum. Pierwsze nerwowe spojrzenia - jest dobrze - woda czysta, stan średni. Liście opadłe w zastoiskach już nie płyną.Wokół nas, między spadającymi kroplami deszczu, kołują śnieżynki, porwane ostrzejszym podmuchem wiatru. Pogoda pod psem.

Zjeżdżamy poniżej progów. Tosiek zatrzymuje wysłużoną skodę pod stromą skałą. Przed przełomem. Przyznaję, że bez entuzjazmu opuszczam ciepły samochód. Rozkładam muchówkę. Metamorfoza. Zawsze, gdy dotykam kija, coś we mnie wstępuje, motywuje do skupienia. Przeciągam pływający sznur i na przyponie 0.14 wieszam swoje ulubione "patentki". Honza, jak zwykle rycerski, zakłada te swoje flagowe "brązki" na przyponie 0.10 (optymista!), Tosiek z kolei - suchą. Obaj wiemy, jak bardzo kocha tę metodę połowu. Znamy ten uśmiech, błyszczące oczy, tę autentyczną młodzieńczą radość na pooranej zmarszczkami twarzy za każdym braniem, nawet małego lipienia, tę grację w ruchach, rzutach... tak postępuje tylko pasjonat. Zawsze mam problem z opisaniem takich ludzi jak Tosiek, z życiorysem na parę tomów. 

Nie zapomnę pewnego zdarzenia, gdy zziębnięci, przemoczeni doszliśmy do samochodu. Tosiek odkręcił termos i rozkoszując się wrzątkiem, z uśmiechem na rozpromienionej twarzy rzekł: król - Kazek - to przy mnie pętak! Miał rację. Po stokroć! My z Honzą to, no cóż, wyrobnicy. Ja zawsze lubiłem mokrą muchę, połów patentką trochę ją przypomina i ma też coś z lekkiej, długiej nimfy - diabelnie to skuteczne na pokłute, wypasione i leniwe lipienie na "Naszej". Patrzę z niepokojem w niebo, które wisi oparte o strome zbocza. Z rozprutych chmur drażni nas mżawka, przetykana raz po raz śnieżynką, przenikliwy ziąb wciska się w każdą cząstkę ciała.

Schodzimy pod most. Obławiam zawirowania za filarem… błysk? Powtórka z przyłożeniem. Błysk. Cięcie. Pstrąg podrażniony grotem wykonuje efektowne salto, luzuję linkę, ryba sama uwalnia się z bezzadziora. Jest dobrze! Biorą! Moje zmagania działają na przyjaciół motywująco. Widzę, jak Honza się przykłada... po paru minutach nerwowo holuje pierwszego tłustego lipienia. Pięknego, pełnego kolorów jesieni samca. W pierwszej godzinie każdy z nas łowi kilka wymiarowych lipieni. Wszystkie wracają do wody. W tych trudnych warunkach nawet Tosiek łapie piękne ryby, konsekwentnie łowiąc na jakiś suszek z cdc. To tylko świadczy o możliwościach "Naszej".

Nagle woda zaczyna się mącić, lipienie stają się bardziej nerwowe, wyraźnie grupują się na końcówkach płań, rynien. Pierwszy zauważył to Honza, wstrzelił się w rytm rzut - ryba - rzut - ryba... oj popamiętają ten dzień lipienie, popamiętają! Przestaję łowić, obserwuję Honzę. Zatapia skąpe nimfki na 16-stkach, na włosowym przyponie. Nie zacina, po prostu przytrzymuje, wywołuje ruch przynęt ku powierzchni, na co lipienie reagują gwałtownym braniem.
Czasem tak mocnym, że pęka przypon. Próbuję łowić podobnie, ale okazuje się, ze muszę dobrać jeszcze wagę nimf, bo te za wolno podrywają się ku powierzchni. Łowię za to przyzwoitego tęczaka, potem drugiego, pięknie walczą, wracają jednak do wody, bo nie dla nich tu przyjechałem. Łowimy z Honzą naprzeciw siebie, przetrząsając każdy nurcik. Nie ma przerwy w rocznikach, każde pokolenie ma wyraźną reprezentację. Dobrze to wróży następnym sezonom.

Zbliżamy się do przełomu. Stare umocnienia brzegowe, częściowo już rozmyte, pamietające chyba jeszcze czasy "cysorza Franca Jozefa", kryją największe lipienie. Przejrzystość wody sprawia, że Tosiek pokazuje je nam jak na dłoni. Nawet on szuka nerwowo nimfek w pudełku. Dajemy mu szansę, obserwujemy. Łowi piękne lipienie po ok. 35-37cm. Nagle ryby przestają żerować, spłoszyły się, rzeczka zaczyna systematycznie przybierać. Na pożegnanie widzimy tylko zanikające majestatyczne cienie w mętniejącej wodzie. To te nasze wyśnione lipienie. Trudno - innym razem!

Postanowiliśmy pojechać w górę rzeki powyżej dopływu i progów. Zmoknięci, zziębnięci, ale syci wrażeń w doskonałych humorach wracamy do samochodu. Parokilometrowy skok w górę rzeki przynosi jeszcze jedną, najpiękniejszą niespodziankę tego dnia. "Nasza" jest tu wyraźnie czystsza, mniejsza i bardziej kameralna. W głębokiej rynnie, na ostrym zakręcie rzeki, pod brzegiem z nawisami wypłowiałych traw, Honza zacina pięknego lipienia. Wygięta muchówka i długa walka robią wrażenie. Trochę zazdrości w oczach Tośka i moich. Rybę podbieram ja. Trzęsącymi się rękami mierzymy samicę lipienia - ma 43cm! Nasz rekord! Wspólny rekord na "Naszej"! Już wiem. Honza się uśmiecha. Patrzymy sobie w oczy, robimy zdjęcia i wypuszczamy lipienia do "Naszej". Klepię Honzę po ramieniu. Tosiek dodaje: wy to jesteście wariaci, kapitalni wariaci... chodźmy na kawę...

Kiedy to było? Przecież nie tak dawno. Wczoraj? 
Obu zabrał los. Tak bez ostrzeżenia. 
Dziś, kiedy jestem listopadową porą nad "Naszą" zapalam dwa znicze i wsłuchuję się w nurt rzeki. Może usłyszę ich śmiech?... może za zakrętem zobaczę ich sylwetki?
Wiem jedno - jeszcze połowimy razem... Na pewno...