Pożegnanie kelta



Zapewne takiego widoku Redy z początkiem sezonu połowu troci nie uświadczymy. Jeśli nawet to śnieg, niskie temperatury oraz gruba woda nadejdą zbyt późno, by zatrzymać w rzece kelty. To sytuacja jaka miała miejsce w ubiegłych dwóch sezonach i dobrze dla keltów. Gorzej dla wędkarzy, którzy mimo wszystko lubują się w połowie potarłowej troci. Nieliczne smoluchy "padną" gdzieś w dolnym odcinku rzeki, ale i tak ta część Redy okupowana będzie w nadziei spotkania srebrniaka i pstrąga tęczowego.

Jak co roku tłum rozgorączkowanych wędkarzy zapełni parkingi a potem brzegi rzeki, Jednak z każdą mijającą godziną emocje będą opadać a szczęśliwi łowcy nielicznych ryb napotkają zazdrosne spojrzenia wracających o kiju. Miejscowi w pozycji czapli okupować będą godzinami znane sobie dołki oraz rynienki. Jak zwykle wdając się w spór z muszkarzami, którzy pragnąc postawić nogę tam gdzie od godziny wiruje wahadłówka lub chyboce się wobler, naruszą "prywatne" terytorium". Odległości miedzy wędkarzami pozostaną martwym zapisem regulaminu a ich ruch na brzegach przypominać będzie włączanie się na zamek z drogi podporządkowanej. W takich sytuacjach lepiej stać zdecydowanie na dwóch nogach, bo oderwanie którejkolwiek jest sygnałem do opuszczenia stanowiska i nie można wprowadzać w błąd czekających za plecami na swoją szansę.

W rzece pozostaną dziesiątki urwanych przynęt, które na zasadzie wędkarskiego recyklingu w dużej części trafią w ręce sprytków, którzy potrafią odzyskać je z wody. Oprócz naturalnych sideł zastawionych na Wasze woblery i błystki może ktoś powróci do pomysłu zorganizowanej akcji złap i wypuść woblera, jak miało to miejsce onegdaj nad Słupią. Starsi wędkarze pamiętają słynną linę rozciągniętą w nurcie przez autochtonów. Odzyskiwano z niej dziesiątki przynęt, które trafiały do sprzedaży bezpośredniej nad rzeką na zasadzie door to door, czyli kup Pan cegłę. W sumie pomysł zacny, bo za niewielkie pieniądze można było nabyć łakome kąski rodem z Pewexu.

Świąteczna atmosfera pierwszych dni sezonu udzieli się również Straży Rybackiej, która wpadnie spytać uprzejmie czy rejestry są wypełnione. Warto strzelić sobie pamiątkowe zdjęcie z funkcjonariuszami, które będzie Wam musiało wystarczyć do następnego roku, bo okazja ponownego spotkania w bieżącym sezonie będzie wątpliwa.

Jakby na sprawę nie patrzeć, to magiczny czas. Nikt nie odbierze nam tych emocji zakupu nowego sprzętu. Przekonywania koleżanek małżonek, że na paragonie nieopatrznie pozostawionym w kieszeni jest błąd, bo kołowrotek wcale nie kosztował 500 zł. Starannie wybieranych przynęt i sprawdzania ich skuteczności na wigilijnym karpiu w wannie. Nie odbiorą nam też tych wypieków na twarzy i nieprzespanej nocy w przeddzień otwarcia sezonu. Tych burzliwych dyskusji i wspomnień w drodze na łowisko z południa Polski gdy z każdą mijającą godziną podróży, język niekoniecznie wyraża to co pomyśli głowa.

To nic, że będziemy wracać resztkami sił a kierowca naszego pojazdu drzemać będzie równie smacznie jak reszta towarzystwa, owianego północnym wiatrem. Nic to, że nie uświadczymy ryby i pomstować będziemy na PZW, bo przecież wszystkie te atrakcje Związek funduje nam za symboliczną opłatę. Więc w czym kłopot ... ???.