Troć na starym kołowrotku



ABU - jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek wędkarskich. Firma założona w 1921 roku w pobliżu Morrum w Szwecji. Początkowo produkowała zegarki, liczniki telefoniczne i taksometry. Jednak syn założyciela, Göte Borgström, szybko przekierowany produkcję na kołowrotki. Po części za sprawą spadku zainteresowania pierwotnymi produktami powodowanym kryzysem II wojny światowej. Z drugiej strony jako entuzjasta wędkarstwa odnalazł drogę do sukcesu firmy dzięki nowemu produktowi. Pełen sukces handlowy przyniosło marce Abu zaistnienie na rynku amerykańskim, dzięki połączeniu sił z Charles Garcia & Company w Nowym Jorku. Firma wkładając wiele pracy w marketing wykreowała znaną z dzisiejszego brzemienia markę Abu - GARCIA.


Nadchodzi sezon połowu troci a z nim gorączka sprzętowych przygotowań. Wielu z Was pozostanie wierna spinningowi. Jednak i pośród tych Kolegów znajdą się wędkarze, którzy nieomal w ostatniej chwili nawrócą się na muchę. Po części za sprawą własnego wyboru a czasem za namową lub zachętą kolegów. Będą i tacy, którzy chcą jedynie spróbować swoich sił niekoniecznie chętni do inwestowania od razu w drogi sprzęt, w tym muchowe kołowrotki. To własnie propozycja dla niezdecydowanych …

Wasze pierwsze przymiarki do muchowych połowów zimowych srebrniaków możecie zacząć od sprzętu taniego, co nie znaczy nowego ale badziewiastego. Na rynku wtórnym – komisy wędkarskie i portale handlowe można czasem trafić naprawdę świetny sprzęt z przed lat za niewielkie pieniądze. Również w szafach Waszych kolegów zalegają starsze modele kołowrotków, które za małą namową mogą Wam być odstąpione lub sprzedane, za kwoty czasem 50 - 100 zł. Przykładem jest powyższy model ABU DIPLOMAT 7/8 z kompletem wymiennych szpul, który mnie udało się pozyskać za prawdziwie symboliczną cenę. Jeszcze pod koniec zeszłego sezonu miałem okazję chwilę nim połowic i przyznam, że sprawował się doskonale.


Można tez pokusić się o starsze i proste konstrukcje ORVISA, choć nad rzeką widywałem na zestawach Kolegów naprawdę archaiczne i mocno zmęczone modele SHAKESPEARA oraz podobne, które doskonale dawały sobie radę z rybami 50 – 70 cm, w pełnej kondycji srebrniakami. Pewnie w rękach bardziej doświadczonych wędkarzy poradzą sobie z większymi rybami. Nie jest też wstydem pokazać się z archaicznym sprzętem w wręcz czasem przynosi to splendor łowcy.

Pamiętam gdy przed wieloma laty do naszego grona myśliwych dołączył nowy kolega. Ten z grupy nowobogackich, któremu przynależność do łowieckiej społeczności miała przynieść splendor, towarzyską pozycję i podbudować Ego. Do tej pory niewiele miał do czynienia z lasem, knieją, polem i wszelką zwierzyną, nie tylko łowną. Jakoś tam odbył staż łowiecki, zdał egzamin i oto nadszedł dzień inicjacji  - gdzie ?  ... oczywiście w sklepie dla myśliwych. 
Sprzedawca bystrym okiem z miejsca dostrzegł złotą kartę kredytową i brak wiedzy oraz rozumu nieszczęśnika i się zaczęło ... Na ladę wylądował najdroższy sztucer Blazera, z najdroższą lunetą i montażem oraz zapas amunicji jak na wojnę. Do tego dubeltówka a jakże nowa, ale włoska, piękna dwunastka. Na wszelki wypadek zakupił drugi egzemplarz tejże, w kalibrze 16, bo pewnie się przyda. Dalej kilka par butów na każdą okazję, błoto, suszę, lato, zimę. Kurtki i kamizelki, pasy, czapki, kapelusiki, pasy, troki, torby myśliwskie, gustowną piersiówkę na koniaczek. Lornetki małe i duże, noktowizor, spodnie i bluzy w kilku kamuflażach i jeszcze coś na komary. Miałem to nieszczęście przyglądać się tym zakupom i na nic były moje uwagi na temat rosnącej na ladzie góry niepotrzebnych rzeczy. Chwila zastanowienia dopadła kolegę przy wyborze noża, oczywiście wybrał największy, taki do karczowania amazońskiej dżungli. Wymiękłem gdy sprzedawca dorzucał elektryczne skarpetki i grzałkę do mufki lub rękawic. Poradziłem tylko by dokupił największy plecak albo lepiej dwa, bo jak to wszystko zatarga w łowisko. Ostatecznie kilka razy obracaliśmy do samochodu by to wszystko dotaszczyć.  

Nadeszła jesień, pora pierwszych zbiorowych polowań. Poranna zbiórka myśliwych i oto nasz kolega gramoli się z samochodu, tani nie był i terenowy. Nie przymierzając  ...  kosmonauta. Nie wiem jak to zrobił, ale miał na sobie połowę tego co zakupił a druga część zaległa w plecaku, który targał ze sobą. Dobrze, że choć poodrywał metki a może nie - sporo lat minęło mogę nie pamiętać. Na szczęście nie przyszło mu do głowy rozłożyć tego majdanu na oczach myśliwych, by podziwiali jego wyposażenie. Podjeżdżamy na pierwszy miot. Patrzę zdumiony a kolega znów ładuje na siebie wszystko. W końcu  nie wytrzymałem i radzę:

  - Weź kilka naboi w kieszeń, dwunastkę i chodź a plecak i tą maczetę zostaw w samochodzie. 

Niby posłuchał, ale na wszelki wypadek rozkłada po kieszeniach ze dwie paczki naboi i do tego pełen pas w razie Niemców. Miecz nadal dynda mu u boku, ale już machnąłem ręką, niech ma może będzie się bronił w przypadku niespodziewanego ataku postrzelonego i rozjuszonego bażanta, który słynie ze swoich dzikich szarży.

Polujemy  rozległy i piękny sad porzeczkowy w barwach później jesieni. Takie miejsca uwielbiają bażancie koguty. Ustawiamy linię myśliwych, przed nami pole okładają doświadczone psy. Pracują rozważnie, cierpliwie powoli, by jedynie ptaki spokojnie wyciekały ku granicy plantacji. Te mniej bystre przywierają do ziemi dając wyżłom okazję do widowiskowej stójki. Koledzy zbliżają się to zastygłego psa na odległość skutecznego strzału i dając mu komendę, podrywają ptactwo i widowiskowo strącają bażanta z nieba. Pies karnie aportuje siadając przez myśliwym z kogutem w kufie. 

Rozglądam się za naszym kolegą, jest daleko z przodu i robi za psa, naganiacza i myśliwego. Jego sylwetka przypomina komandosa, który własnie ma zlikwidować wartownika. Jest już na końcu swojej ścieżki, gdy przed nim podrywa się pióropusz kilku kogutów, które cierpliwie maszerowały przed nim do granicy sadu. Pada strzał, jeden drugi, przeładowanie, trzeci czwarty. W dochodzeniu pierwszego swojego zbarczonego bażanta, nowobogacki jest szybszy od psów a gdy go dopadł zgrabnym ciosem karate wymierzonym z impetem na szyję ptaka próbuje uśmiercić go na śmierć. Dobrze, że nie urwał mu głowy. Blask świeżej skóry pasów i torby myśliwskiej dumnie świeci w słońcu. Niesie ku nam swoją zdobycz i już z oddali snuje łowiecką opowieść, jak to przyszło mu zmierzyć się z dziką zwierzyną. 

Staje przed nami, łamie strzelbę, zagląda w lufy i widać niesmak z powodu zabrudzonej prochem fabrycznej gładzi ich wnętrza. Na wszelki wypadek ustawia dubeltówkę bokiem, by można było podziwiać piękne inkrustacje baskili. Wokół stoją koledzy, ich wysłużony ubiór i poryta patyną czasu skóra łowickich dodatków jakże kontrastuje z wizerunkiem żurnalowego myśliwego. Stare, ale jakże skuteczne strzelby zdają się być szare, wtopione w jesienny krajobraz. Koledzy patrzą na niego ... znam to spojrzenie. Widywałem je często nad rzeką, kierowane ku błyszczącym kołowrotkom muchowym oczami wędkarzy, którzy na swoim zabytkowym sprzęcie mierzyli się skutecznie z niejedną okazałą rybą.





Nieco inną, w znaczeniu nowszą propozycją jest solidny i z niezłym hamulcem SHIMANO ULTEGRA. Kołowrotek produkowany w kilku rozmiarach, również tych tociowych 7/8. Spisuje się doskonale a i takie egzemplarze przy odrobinie szczęścia można kupić za 200 zł.