Orać do dna


Właściwie można by zakończyć tą opowieść na tytule i zamieszczonych zdjęciach, ale może wzbudzić mimo wszystko nadzieję na spotkanie z rybą, bo woda nadal w rzece płynie. Jednak by rozwiać Wasze złudzenia Reda jest pusta jak dzwon i przeorana do ostatniego rzecznego kamienia. Setki spinningowych przynęt, tysiąckrotnie przepuszczonych przez rzekę skusiły już dawno te kilka ryb, które od pierwszego stycznia czekały na wędkarzy. Teraz nadszedł czas rzecznego recyklingu bo jedynie domowe sprzęty i alkoholowe opakowania padają łupem najbardziej zatwardziałych trociarzy. Ma to swoje dobre strony bo oprócz ubywającego z koryta rzeki złomu, niekiedy dane jest przeżyć nieoczekiwane emocje.

Taką przygodę przeżył mój przyjaciel, gdy w czasie orania Redy nagle coś z impetem zastopowało wobler a następnie po szarpnięciu przywarło do dna. Ryba życia, serce wali jak młot, nagle ruszyła z nurtem szukając ratunku w parciu ku morzu. Na dokręconym do granic wytrzymałości hamulcu kołowrotka wybiera żyłkę, której z każdą chwilą dramatycznie ubywa. Czas na decyzję, albo ja albo ona ... hamulec do oporu i uniesienie zdobyczy ku powierzchni. Gdzieś w oddali pod lustrem wody przewala się wielkie szare cielsko, stan przedzawałowy, drżenie rąk i palpitacje ... wreszcie się poddaje. Pozwala odzyskać metry żyłki, z każdą chwilą zbliżając się do granicy rozpoznawania ... i oto jest -  wielka, stara puchowa poduszka.



Miałem nieco więcej szczęścia, łowiąc błystki zamiast starych wiader. 


Reda ... kocham tą rzekę. Ma lepsze i gorsze chwile. Czasem zaskoczy piękną rybą, innym razem deską do prasowania. Dziś jednak wygląda jak wyciśnięta do granic możliwości szmata. Posępna, zimna i ponura, z której ociekają resztki wody oraz nadziei na jej świetność ...