Nie wszystko da się spieprzyć w PZW ... Węgorz - prawda, mity i legendy



Choć gatunek ten rzadko gości w krainie pstrąga i lipienia, jednak jego tajemnicze życie od lat inspiruje naukowców i budzi ciekawość oraz emocje wędkarzy. Jest powszechnie wiadomym, że po osiągnięciu dojrzałości płciowej węgorze zamieszkujące wody Europy rozpoczynają w maju wędrówkę ku naturalnym tarliskom Morza Sargassowego. Z licznych badań nad migracją tego gatunku co raz wyraźniej wynika, że ryby te nie docierają z Europy do swoich tarlisk położonych w pobliżu kontynentu amerykańskiego. Dzieje się tak za sprawą ruchu płyt płaszcza ziemi, który przez eony zwiększał odległość obu kontynentów, czyniąc powstały dystans zbyt odległym na siły i zapasy pokarmowe migrujących ryb, szczególnie wobec dotkniętej nicieniem europejskiej populacji węgorzy. Obserwacje za pomocą wszczepianych rybom nadajników odczytywanych przez GPS ujawniają koniec ich drogi gdzieś w czeluściach Atlantyku. 



Najprawdopodobniej młode węgorze docierające do brzegów Europy należą obecnie wyłącznie do gatunku amerykańskiego, który różni się ilością kręgów od swojego krewniaka z dawnej populacji gatunku europejskiego, który miał kiedyś możliwość rozrodu i powrotu na kontynent. 

W tym miejscu wypada obalić mit o rzekomych dwóch gatunkach węgorza europejskiego (o ile jeszcze możemy o takim mówić), czyli szerokogłowym (butelkonosym) i wąskogłowym. Można jedynie uznać je za formy, w znaczeniu środowiskowym i pokarmowym a te nie są jednostką systematyczną - taksonem. Wyróżnia je nieco odmienna budowa głowy i całego ciała oraz ubarwienie. Swego czasu łowiłem węgorze zielone a czasem srebrzyste, o głowie krótkiej, butelkowatej. Innym razem o głowie smukłej w ciemnym, prawie czarnym i oliwkowym-złotym ubarwieniu. Recz ubarwienia dodatkowo komplikuje wielkość ryb gotowych do migracji rozrodczej, gdzie samce już przy 40 cm długości w niektórych wodach, bywają do niej gotowe. To praktycznie jedyna cecha, którą na siłę można uznać za rozpoznawalny dymorfizmu płciowy u tego gatunku. Taki był kiedyś wymiar ochronny węgorza na wodach PZW, zgodnie z ówczesnym RAPR. Celem była możliwość połowu tych ryb, zanim bezpowrotnie spłyną do morza. Obecnie wymiar ochronny wynosi 50 cm.


Forma szerokogłowa




Jak widać nawet węgorze z tej samej wody mogą być różnie ubarwione i reprezentować obie formy - mniejszy, ciemny wąskogłowy i drugi większy, zielonkawy, szerokogłowy. 


Liczebność populacji węgorza w naszych wodach jest wynikiem zarybień, choć młode węgorze zwane Montee, wielkości 5- 6 cm, docierają z tarlisk do wybrzeży Europy z pomocą Prądu Zatokowego -  Golfsztrom. Tu jednak są odławiane stanowiąc materiał zarybieniowy osadzany w zbiornikach słodkowodnych na kontynencie, następnie sprzedawany zgodnie z zapotrzebowaniem użytkowników wód w głębi Europy. 

Dlaczego zatem wędkarze w Polsce narzekają na brak tej ryby w naszych łowiskach i z nostalgią wspominają czasy lat 70 - tych i 80 - tych ubiegłego wieku, gdy węgorze królowały w wodach wszelkiego typu.  Jedno jest pewne, w przypadku szczupaka oraz innych ryb drapieżnych obecny ich brak to w zasadniczej części przełowienie. Tak w przypadku węgorza, nie można mówić o tym samym zjawisku.

Wspomniane lata prosperity tego gatunku w znaczeniu liczebności niestety należy uznać za stan nienaturalny wynikający z masowego pozyskiwania materiału zarybieniowego, którego był nadmiar. Zasiedlano zatem wody wszelkiego typu w ogromnych ilościach byle spożytkować dobrodziejstwo inwentarza. To co radowało ówczesnych wędkarzy w rzeczywistości było klęską urodzaju. Przyczyną był komunistyczny sposób gospodarki, polegający na eksporcie do krajów kapitalistycznych, prawie całej ilości doławianych węgorzy na wodach polskich w zamian za cenne wówczas dewizy. Jednak duża część należnych nam kwot za eksport rozliczana był w kolejnych porcjach materiału zarybieniowego, który trzeba było ponownie wprowadzić do naszych wód i kółko się zamykało, powodując jeszcze większe zwiększenie populacji, aż do wspomnianego nienaturalnego stanu. 

Dodatkowy węgorze montee w tamtych latach dostarczane były do zarybień bezpośrednio z odłowów morskich z pominięciem zbiorników słodkowodnych państw oferujących narybek. Miało to ogromne znaczenie, bo w ten sposób eliminowano zarażenie węgorzy pasożytem Anguillicola crassus. Ryby pozostawały w doskonałej kondycji a znajdując żyzne środowisko wód polskich osiągały znaczące przyrosty wagowe.

Obecnie sytuacja jest inna. Materiał zarybieniowy węgorza jest drogi, nie zawsze na kieszeń użytkownika rybackiego. Niezależnie węgorze montee jak wspomniałem osadzane są początkowo w słodkowodnych zbiornikach a tam ich populacja prawie w 90 procentach zaraża się pasożytem Anguillicola crassus i w takim stanie trafia do naszych wód. Ryby dotknięte tą przypadłością, rosną wolniej, mają trudności z pływalnością. Stanowią łatwy kąsek dla wszelkiego rodzaju drapieżników.

Mimo tej przypadłości nadal węgorze postrzegane są jako ryby o wyjątkowych siłach witalny, mogące w tajemniczy sposób przetrwać długie godziny poza środowiskiem wodnym zachowując życie. To efekt specyficznej budowy pokryw skrzelowych, które umożliwiają przez długi czas utrzymanie wilgoci w skrzelach i dzięki temu absorbowanie tlenu z powietrza atmosferycznego.



Anguillicola crassus - fot: żródło Wikipedia

Pasożyt z grupy nicieni. Pojawił się w Europie z początkiem lat 80 - tych ubiegłego wieku. Pochodzi od ryb z Tajwanu. Pierwsze zgłoszenia pochodziły z Niemiec i Włoch w 1982 roku a do populacji węgorzy a Anglii przeniknął prawdopodobnie w 1987 roku. Jego obecność w organizmach prawie wszystkich węgorzy w Europie, skutkuje osłabieniem ryb oraz obniżeniem pływalności i jest drugim czynnikiem podejrzewanym o niedocieranie dorosłych osobników do tarlisk po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego.

Jak w tytule ... nie wszystko da się spieprzyć w PZW. W niektórych sprawach bywają od nas zdolniejsi. Kraje, które beztrosko wprowadzały gatunki obce na swoje terytorium czyli węgorza japońskiego zarażonego nicieniem, co jak widać dla węgorza europejskiego skończyło się tragicznie. Inną rzeczą jest propaganda sukcesu i efekty komunistycznej gospodarki, które do dziś pokutują przekonaniem, że nasze wody są z gumy. Przyjmą każdą ilość materiału zarybieniowego, bez względu na koszty i potencjał rzek oraz jezior. Te rozbudzone nadzieje powodują roszczeniowe postawy współczesnych wędkarzy, by upychać ile się da w naszych łowiskach, nie oglądając się na przyczyny i skutki. A na dowód możliwości wspomina się stare, dobre czasy jak w przypadku węgorza.