Zgotował sobie taki los i jeszcze za to zapłacił



Umówmy się co do jednego ... połów dorszy na wędkę z kutra lub łodzi nie jest wędkarstwem. To amatorska choć komercyjna forma rybactwa morskiego uprawianego za pomocą pilkerów i przywieszek celem pozyskania ryb konsumpcyjnych. Nie wymaga praktycznie żadnych umiejętności, wiedzy o gatunku poza tym, że dorsze przebywają przy dnie. Wymaga jedynie nieco pieniędzy lecz nie wymaga kultury.

Relacji z wyprawy na dorsze były już setki a może tysiące. Zwykle zaczynają się tak ... na parking portu we Władysławowie zajeżdża wesoły autobus. Mniej lub bardziej zmęczeni podróżą przybysze gorączkowo krzątają się przy ekwipunku by za chwilę odbyć forsowny marsz ku swoim jednostkom pływającym, na których miejsce rezerwowali wiele tygodni temu. Weterani dorszowych wypraw pewnym krokiem idą w kierunku łodzi i kutrów a ich głowę zaprząta jedyna myśli by zająć dogodne miejsce na burcie. Za nimi żółtodzioby łypią na doświadczonych kolegów by naśladując ich ruchy wtopić się tłum weteranów. Inni ostentacyjnie manifestują morską inicjację, tak na wszelki wypadek by ewentualne niepowodzenie móc przypisać brakowi doświadczenia. Poranek w porcie to pospiech, gwar i gorączka, która długo jeszcze nie ustępuje  mimo, że armada wszelkiego pływającego dobra minęła już portowe główki. Oto otwiera się bezkresny ocean ... pytań co przyniesie dzień ?.


Tak bezpowrotnie minęły najpiękniejsze chwile poranka, malowniczego początku dnia, których wielu zdawało się nie dostrzegać. Uśpiony nocną porą wiatr czynił morską taflę gładką jak lustro, na której wielka tarcza czerwonego słońca malowała swe oblicze. Ścieliły się mgły dopełniając wrażenia spokoju, którego nic nie było w stanie naruszyć. W uśpionej scenerii portu rysowały się kontury statków na tle purpurowej poświaty. Na przemian zdające się być zmęczone wydarzeniami poprzedniego dnia a to gotowe do kolejnych wyzwań. 

Uwielbiam te chwile i wcale mi nie spieszno by ich koniec oznajmiał rybackie emocje. Zwykle o poranku gubię się gdzieś w zakamarkach portu a odszukanie miejsca cumowania przydzielonej mi łodzi jest ostatnią rzeczą, która mnie zaprząta. Ten spokój, ten nastrój maluje się też na twarzach szyprów. Ludzi, którzy widzieli już wszystko, również tysiące amatorów - rybaków okrętowanych na ich jednostkach, dla których u progu dnia należy o wszytko zadbać. To ich codzienna praca, siedem dni w tygodniu w powtarzającym się rytmie przybywających na pokład ludzi pełnych emocji. Trudno się dziwić, że szukają nieco spokoju by jeszcze chwilę delektować się ciszą sterówki, spokojnym dźwiękiem pracy silnika i płynącą gdzieś w tle muzyką z pokładowego radia. Łykami gorącej kawy, dymkiem z papierosa gdy na ich pokładzie trwa gorączkowa krzątanina przybyłych gości.





Idziemy w morze ...  pierwszy komunikat - "przelot" do łowiska dwie godziny. To wiadomość wielu zwala z nóg. Już słychać głosy protestu, niezadowolenia. To jak wygrana przez polaka rodaka szóstka w totolotka. E tylko milion a zeszył tygodniu była kumulacja. Rejs dziewięć godzin a tu cztery na podróż do łowiska i z powrotem, to się nie opłaca, to się nie zwróci. Drogo, taki inwestycje. Niepogodzeni z losem spoglądają na nerwowo na swoje wędziska, na błyszczące pilkery bezużytecznie dyndające na markowych plecionkach. Na puste skrzynki umocowane na pokładzie gotowe przyjąć dziesiątki a daj Boże setki dorszy. Zdające się wołać już, już napełniajcie nas.



Wreszcie nadchodzi chwila gdy trzeba pogodzić się z losem, przecież nie da się wysiąść w drodze. W takich chwilach amatorsko - rybacka społeczność dzieli się na dwie grupy. Jedni pozostając na pokładzie bacznie lustrują horyzont, w każdej fali upatrują upragnionej miejscówki. Pośród nich płynie mała rzeczka stanowiąc mieszaninę wszelkich trunków. Tu odnajdziemy ekspertów od farmacji, porad babuni i ludowej medycyny, czyli jak nie rzygać na okręcie gdy pokład pod nogami faluje. Ścierają się frakcje zwolenników " Żołądkowej gorzkiej", czyściochy i browarku, który rzekomo delikatniej opływa wnętrzności mniej narażając pobrany płyn na ponowne ujrzenie światła dziennego. W cenie są autorytety od żeglugi pod żaglami, bo któż jak nie oni rozróżniają nawietrzną od zawietrznej a to wyznacza bezpieczną pozycję wobec osoby zwracającej trunek i pokarm. 

Inni podchodząc do tematu naukowo, bacznie zza pleców szypra obserwują pokładowe przyrządy. W tej grupie bez trudu odnajdują się specjaliści od radaru, echosondy, morskich map nawigacyjnych oraz lingwiści od interpretacji komunikatów radiowych, szczególnie tych nadawanych z innych łodzi i kutrów w miejscowym języku szyprów. Cel pozostaje jeden ... ustalić miejsce pobytu ryb, bo szyper się nie zna i będzie tu pływał i pływał.


Nadchodzi te chwila, wyraźnie obroty silnika spadają a łódź zatacza koło stając w dryf.  Rozlega się dzwonek, pilkery idą w dół, emocje do góry. Teraz wypada być czujnym i mniejsza o to czy coś uwiesi się na zestawie. Ważne by nie uwiesiło się sąsiadowi. Niestety ten po prawej już pompuje rybę ku powierzchni. Ale sapie, ale się męczy a dobrze mu tak. Sam zgotował sobie taki los i jeszcze za to zapłacił ... a może się jeszcze urwie?. Reszta nerwowo włączając dopalacze wprowadza pilkery w ruch z prędkością turbo. Dwa dzwonki, odchodzimy. Słychać głosy niezadowolenia, przecież tu są ryby, jedną złapali. Teraz pora dać nura do pudełek z przynętami. Na szlę rzucić całe swe rybackie doświadczenie - wybrać łowny kolor. Uwierzyć, że gustownie barwy przywieszek i pilkerów dobrane przez producenta mają jakieś znaczenie na głębokości 70 -ciu metrów gdzie nie dociera światło. Pewnie mają bo kropki, paski i kolorowe plami są przecież dla ryb a nie dla łowiących.


I tak mija dzień, kolejne stanowiska, ryby zakrywające dna skrzynek, pierwsze uśmiechy i rozbudzone nadzieje. dziesiąty dorsz, dwudziesty, mało, mało. Jeszcze tu, jeszcze tam, szyper uwija się jak może by zadość uczynić nienasyconym. Koniec ... trzy dzwonki i powrót. Czas na bilans zysków i strat. Słychać głosy ... e za tyle pieniędzy to mogłem sobie kupić pół portu dorszy a jeszcze paliwo na dojazd, ten wyszynk w knajpach po drodze. Tylko kasy na gorzałę nie żal.

A dorsze jak dorsze. Ryb jest dużo, są jednak zdecydowanie mniejsze jak łowiło się przed laty. Jednak nierzadko trafiają się dublety nawet triplety. Z pewnością wystarczy by nasycić rybackie i kulinarne zmysły.



Dziś ryby tego skromnego rozmiaru uchodzą za duże.

Dobijamy do kei, jedni schodzą nazwijmy to o własnych siłach, innym wypada podstawić nosze. Pustoszej pokład, pustoszej port. Za chwile otulą go ciemności nocy. Jednak nadejdą najpiękniejsze chwile poranka, malowniczego początku dnia ... ruszajmy w morze.

Porzucając sarkastyczny ton, na koniec już zupełnie poważnie dziękuję za wspólny rejs szyprowi jednostki "Nautic". Doskonała, komfortowa łódź ze wspaniałą załogą. W standardzie gorące napoje, kiełbaska na ciepło, patroszenie i filetowanie ryb. Jednak najważniejsze to wielkie chęci i starania szypra by skutecznie odnaleźć stanowiska ryb, co w trudnych obecnie czasach udało się doskonale. Nałowiłem się do syta i do bólu, wbrew niektórym głosom malkontentów, zdających się nie rozumieć jaka jest obecnie kondycja populacji dorsza bałtyckiego. Szczerze polecam kolegom tego armatora: www.nautic-dorsz.pl

Film ze strony armatora