Kolejny dzień na jętce


Jak na Redę wylot jętki jest masowy. Oczywiście nie jest to obrazy zasłanej rzeki stekami czy tysiącami owadów. Jednak godzina siedemnasta uruchamia dziesiątki pstrągów, które nie przepuszczą prawie każdej jętce siadającej na wodzie. Można nałowić się do syta, choć wszystko to mniejsze ryby, wokół wymiaru ochronnego Redy - 35 cm. Nadal nie miałem przyjemności z pstrągowym kabanem mimo, że po kilkunastu złowiony kropkach odpuściłem, by przespacerować się brzegiem w poszukiwaniu solidniejszego oczka. Czerwcowy taniec owadów potrwa jeszcze kilka dni więc wszystko przede mną. 

Może się wydawać, że żerujące w amoku pstrągi zbiorą gdziekolwiek położoną naszą muchę. Nic bardziej mylnego. Uparcie i cierpliwie trzymają się niewielkiej strefy, zwykle ustawiając się gdzie prąd znosi najwięcej owadów lub jętki przysiadają najchętniej. To zwykle miejsce najtrudniejsze do prezentacji muchy, tuż pod przeciwległym brzegiem, pod nawisem krzaków lub za wystającym z wody pieńkiem. Na zarośniętej Redzie wymaga to położenia muchy w punkt na przestrzeni kilkunastu , czasem kilku centymetrów a jej skuteczny przelot trwa sekundy. Nie jest to łatwe jednak w takich warunkach chcąc skusić pstrąga trzeba wykazać się odrobiną umiejętności operowania zestawem muchowym. 


Są odcinki gdzie stojąc nieomal w miejscu można złowić kilka pstrągów zbierających jeden obok drugiego. Jednak w poszukiwaniu większych emocji trzeba się nachodzić. To zwykła praktyka na Redzie bo w przypadku pstrąga ale również lipienia wiele fragmentów rzeki trzeba odpuścić. To za przyczyną trudnego lub niemożliwego dostępu do wody lub odcinków gdzie ryby niechętnie się osiedlają. To ekstremalne zajęcie zarówno dla naszej kondycji ale przede wszystkim dla sprzętu i ekwipunku. Raz stoisz do pasa w pokrzywach a w górę w komarach innym razem trzeba się przedzierać przez hasze, trzcinowiska lub błotniste brzegi. Jeżyny ale co gorsza ukryte w roślinności komunalne odpady w postaci potłuczonego szkła, drutów i blach narażają nasz ubiór na ryzyko uszkodzenia.

Przez lata wiele opinii słyszałem, czytałem o spodniobutach i butach do brodzenia. Choć w wielu muchowych kręgach Simsy uchodzą za przejaw snobizmu, jednak nie dam złego słowa powiedzieć o tych portkach. Kupiłem je przed laty, model G 3 w myśl zasady - "Jesteś biedny, kupuj rzeczy drogie". Był to wybór ze wszech miar słuszny bo używane w ekstremalnych warunkach przez osiem lat nadal służą. Nie ciekną i nie były do tej pory klejone (odpukać), prane a jedyne ślady zmęczenia widoczne są na skarpetach ochraniających przed piaskiem buty. Używane w upał, podczas mrozów również w słonej wodzie nadal dzielnie trzymają szczelność i fason. Dodam, że podczas wielu sezonów spędzałem na rzecznych wędrówkach około sto dni w roku.

Podobnym ośmioletnim stażem w identycznych warunkach i okolicznościach pochwalić się mogą buty do brodzenia Vision Flywater. Jak widać na zdjęciu słabiej oparły się presji ale wspomniany okres użytkowania i tak jest imponujący. Zadziwiającą jest wytrzymałość filcowej podeszwy, która choć raz już podklejana (nie wymieniana) musiała się oprzeć długim marszom przez piachy, błota, kamienie, leśne, asfaltowe i brukowe drogi. Z pewnością to dziś archaiczny model, nieco ciężki i toporny ale to prawdziwy rzeczny robotnik. Świetnie trzyma nogę a w rezultacie wędkarza w zmiennym nurcie i zdradliwym podłożu dna. Gdyby były jeszcze produkowane z pewnością kupił bym kolejną parę. Nawet w widocznym stanie z pewnością wytrzymają do końca sezonu. Jakoś nie wypada odpuścić kolejnych dni wylotu jętki zatem i ja poczłapię w starych Flywaterach w poszukiwaniu okazałego pstrąga ...