Hanter ... demon szybkości


Trudne ostatnio warunki wędkowania podczas morskich wypraw na dorsze, zmusiły nas do zmiany łowiska oraz jednostki pływającej. Silne wiatry po ostatnim załamaniu pogody spowodowały odwołanie wielu rejsów a flota w portach Władysławowa i Łeby została uwięziona w portach. Nawet okienko pogodowe ostatniej niedzieli skłaniało do wyboru łodzi szybkiej o sporej dzielności morskiej, która ograniczy dyskomfort mozolnego przedzierania się przez jeszcze rozhuśtane morze. Niezależnie warto było mieć pod nogami stabilny pokład i dogodne miejsce do sklarowania ekwipunku. Wybór padł na katamaran "Hanter" z Łeby.




Zapewne potencjalni amatorzy dorszowych wypraw chcieli by się dowiedzieć jak powyższe założenia mają się do praktyki, zatem pokuszę się o małą recenzję szypra, łodzi i łowiska. Rzecz ujmując jednym zdaniem - drogo, szybko i wygodnie.

Zaczynając od ceny - 200 zł za dziesięciogodzinny rejs. To sporo przy cenach 150 zł za wyprawy na innych jednostkach z Łeby i 170 zł za rejsy z Władysławowa. W standardzie patroszenie ryb, gorące napoje ale bez posiłku. To oczywiście niewielka przeszkoda bo kanapki można zabrać ze sobą, choć miło jest wrąbać gorącą kiełbaskę na koszt armatora. 

Pomijając ten szczegół, ważniejszym jest czas rejsu, czyli 10 godzin ...  i nie ma litości. Wyjście w morze o 6.00, o godzinie 15.00 trzy dzwonki i powrót, o 16.00 w porcie. Jeśli ryby nie dopisywały, nie ma jak w przypadku przynajmniej łodzi z Władysławowa przedłużania rejsu i dalszych prób odnalezienia dorszy przez kolejne napłynięcia, które przedłużają wyprawę nawet o kilka godzin. Czy uznać ten fakt za minus? ... w pierwszym odruchu tak, choć oceniając rzecz na chłodno jestem skłonny dojść do innych wniosków, ale o tym w dalszej treści.

Natomiast porażką jest załogant (pomocnik szypra), który nie bardzo interesuje się kłopotami wędkarzy, np. próbując pomóc przy rozplątywaniu zestawów, ucinając sobie słodką drzemkę podczas rejsu. Nie należy też do ludzi sympatycznych w przeciwieństwie do szypra. Raczej wygląda na postać, której praca na morzu jawi się jako kara lub zło konieczne.  Na moją prośbę o dodatkowe filetowanie (choć płatne ekstra) usłyszałem warknięcie - mógł Pan mówić wcześniej (choć mówiłem), bo się już przebrałem. Nie wiem co go tak obruszyło, bo nadal sterczał w rybackim kombinezonie. Widocznie pomarańczowe portki z gumy były nowe i wypadało zachować je w takim stanie na okazję niedzielnej wizyty w kościele. Tyle dziegciu w beczce miodu ...




Przechodzimy do zalet portu w Łebie i samej jednostki "Hanter". Nabrzeże doskonale usytuowane co sprawia, że parkujemy samochód kilka metrów od wybranej łodzi. Pomijamy koszt parkingu jak w przypadku portu we Władysławowie i taszczenia na dystansie setek metrów naszego sprzętu i ekwipunku. Rzecz wydaje się banalna ale weterani morskich wypraw wiedzą ile trzeba dostarczyć na kuter, szczególnie  gdy spodziewamy się zmiennych warunków pogodowych a standardowe wyposażenie należy uzupełnić  w sztormowe lub ciepłe ciuchy. Czyli oprócz tradycyjnej lodówki, ciężkiej torby z pilkerami wypada jeszcze ciągnąć wór z zawartością połowy szafy.



Wychodzimy w morze ... teraz możemy docenić zalety "Hantera". Wypływa godzinę po pozostałych jednostkach a na łowisku jest przed nimi. Potężne silniki unoszą katamaran nieomal nad powierzchnie fal a szeroki pokład dwukadłubowej łodzi praktycznie eliminuje przykre doznania. Pokład jest niski co oczywiście sprzyja unoszeniu zestawu, szczególnie z podwieszonymi dorszami ale podczas "przelotu" na łowisko warto udać się do sterówki lub w jej pobliże pod daszek na śródokręciu. Szczególnie podczas wyższej fali ostatnie ławki pokładu rufowego a ten tylko udostępniony jest do wędkowania, zalewane są rozbryzgami wody. Natomiast miejsca dla czternastu wędkarzy jest sporo, podobnie jak na ich dobytek. Sterówka połączona z kajutą dla wędkarzy czyściutka, również  toaleta spełnia sanitarne wymogi i oczekiwania.




Poniżej film armatora ilustrujący możliwości łodzi. Daje to wyobrażenie o jej szybkości co bezwzględnie przekłada się na walory użytkowe. Zadośćuczynieniem ograniczonego w czasie rejsu, jest nie tylko krótki czas dotarcia do pierwszego łowiska ale możliwość szybkiego i sprawnego przemieszczania się po kolejnych. Również zasięg łodzi jest relatywnie większy od pozostałych jednostek z Łeby, czyli można popłynąć dalej, próbując lokalizować kolejne łowiska, mało dostępne dla innych. To oczywiście stoi w sprzeczności z początkowym opisem, który wydaje się być krytyczny ale jest może efektem niedosytu i chęci podjęcia kolejnych prób w przypadku słabszej aktywności dorszy. Ostatecznie Wam pozostawiam rozstrzygnąć, czy dużo wędkowania w krótkim czasie, czy przedłużanie rejsu przy powolnym przemieszczaniu się po łowisku jak w przypadku innych łodzi i relatywnie mniej napłynięć. Nie bez znaczenia jest też czas powrotu, co w przypadku "Hantera" ogranicza się do jednej godziny. Sami wiecie jak po całym dniu smagania wiatrem i pompowania zestawem (o innych atrakcjach już nie wspomnę), upragniony jest widok portu i stabilny grunt pod nogami.




A co z rybami na łowisku akwenu Łeby ? ... w skrócie, dorsze są większe niż na wodach Władysławowa. Nadal nie są to okazy jak przed laty bywało ale to "grubsze" ryby. Niekwestionowaną zaletą jest też możliwość poławiania ich na znacznie płytszych wodach, czyli ok. 40 metrów. Łowiący na " Władku" wiedzą ile sił kosztuje wydobycie z tamtejszej głębi choćby samego pilkera, zwykle o wadze 150 -200 gram a czasem i więcej. Na łowisku Łeby łowimy nie tylko płycej ale lżej, czyli nawet pilkerami 80 - 120 gram. To prawdziwy relaks w porównaniu do orki na wodach Władysławowa. 

Choć podczas tej wyprawy takiego komfortu nie było, bo spory dryf zmuszał do sięgania po większą niż zwykle gramaturę, to różnica i tak była dosadna. W tym miejscu słowa uznania dla szypra, który solidarnie traktował wędkarzy ustawiając łódź na przemian tą samą burtą pod wiatr i z wiatrem. Pilkery na zawietrznej mimo dalekiego wyrzutu natychmiast szły pod łódź, praktycznie tylko minutę pracując we właściwym zasięgu i pozycji. Znacznie łatwiej łowiło się na nawietrznej, bo odchodzący od burty zestaw jakoś wolniej się przemieszczał, dając nad nim nie tylko lepszą kontrolę a powodował mniej okazji do splatania z zestawami kolegów. Mimo to było ich sporo, szczególnie gdy zbyt daleko wypuszczali plecionki w morze z przeciwnej burty. Często brakowało tej trzeciej ręki pomocnika szypra (wspomnianego śpiocha), by szybko rozplatać przywieszkowy kogiel - magiel. Szczególnie gdy wreszcie pojawiły się grubsze ryby a okazji ku temu nie było zbyt wiele. 

Mam przekonanie graniczące z pewnością, że podczas intensywnego żerowania dorszy oraz zlokalizowaniu, jak to się mówi  - ściany ryb, bez znaczenia staje się kolor i kształt pilkera. Natomiast przy kapryśnych i rozsianych rybach dobór tych parametrów wydaje się mieć sens. Niejako potwierdziło się to w czasie opisywanej wyprawy, bo lepsze wyniki mieli koledzy, którzy zawierzyli kombinacji niebiesko-srebrnego pilkera. Równie dobre były dwukolorowe przynęty "Bora", czyli jedna strona niebiesko-srebrna, druga pomarańczowo- srebrna. 



Pilkerowy odzysk z Łeby

Praktycznie nie znam tego łowiska, bo cóż można powiedzieć o Łebie po jednej wyprawie i latach spędzonych na łowisku Władysławowa. Jednak chyba coś w tym jest bo udało mi się odzyskać z morza w postaci wydobytych zaczepów dwa miejscowe pilkery w podobnej kolorystyce. 

 - " Staramy się oddać tę atmosferę. Mamy pełne zaufanie do reżysera. Wszyscy do wszystkich. Nie chcę być kontrowersyjna. " ... dla młodszych czytelników cytat z filmu "Miś" rok 1980 w reżyserii Stanisława Barei. Tak i ja pozostając w oparach absurdu uprzedzam, że zanim odetniecie i skitracie do torby w przypływie radości wydobyty z morza obcy pilker, warto krzyknąć - czy kogoś nie ściągnąłem ... bo dryfujące przynęty zaskakująco odnajdują się w miejscach gdzie nie powinno ich być. Potem delikwent się dziwi, że coś odgryzło mu przynętę a zwykle podejrzenie pada na szczupaka (40 km od morskiego brzegu) lub rosyjską łódź podwodną.



Klamka weteranka, oparła się licznym zaczepom na wrakach, ale jej nie oparł się niejeden dorsz.

Skoro mowa o pilkerach to wyznaję pewien uniwersalizm, choć z pewnym zdziwieniem  odnotowałem całkowity brak w użyciu "klamek" inaczej zwanych "parasolkami. Kiedyś pilker niezwykle popularny, szczególnie w większej gramaturze i w połowach na wrakach. Podczas wszystkich tegorocznych wypraw byłem jedynym wędkarzem, który używał tych pilkerów a już sam fakt uwiązania ich na zestawie, budził zdziwienie i tajemnicze uśmieszki. Powiem, że nawet o charakterze politowania choć do czasu, gdy na moje klamki meldowało się nie mniej ryb niż u wędkarzy, którzy gorączkowo zmieniali kolorystkę i kształty, w poszukiwaniu tych doskonale łownych świecidełek. Podobnie teraz, od początku wierny klamce złowiłem mniej więcej tyle samo ryb i podobnej wielkości jak pozostali na wodach akwenu Łeby. Nadal pozostaję zdania, że nie ma co zbyt kombinować i wydawać krocie w sklepach wędkarskich na niezliczone pilkerowe propozycje, bo klamka nadal się sprawdza. Zaletą tej przynęty oprócz łowności i szybkiego schodzenia do dna jest cena ok 10 - 12 zł, bo to wyrób handmade, zwykle autorstwa Adama Kaczmarka. Wędkarza, który oferuje też doskonałe i sprawdzone błystki wahadłowe oraz obrotówki, dedykowane połowom troci i łososi.


Wahadłówki "Gdyńskie" produkcji Adama Kaczmarka

Powracając pięknym kanałem portowym w Łebie, wspominając niedawne wydarzenie z łowiska dorzucę jeszcze ciekawostkę z gatunku morskich opowieści. Spotkałem się tym po raz pierwszy ale może to specyfika grupy akurat zebranych wędkarzy, bardziej niż obyczaj na tamtejszych łodziach. Jednym słowem zbiórka po 10 zł od chętnych, do puli nagrody za najdłuższą rybę. Zwycięzca bierze wszytko a to wartość nieomal kosztów rejsu, czyli jeden szczęśliwiec płynie prawie za darmo. Taki mały hazard ale dodaje adrenaliny za skromną kwotę, która i tak niewiele już zmienia przy ogólnych kosztach wyprawy ... niestety nie zgarnąłem puli.



Dla porządku rzeczy, kontakt do armatora " Hanter"  www.rejsynadorsza.eu