Gdy z nurtem płyną mirabelki


Reda, powróciłem nad jej brzegi po kilku miesiącach absencji. Praktycznie od czerwcowej suchej muchy nie odwiedzałem lipieniowych miejscówek. Pewnie za sprawą niespotykanie upalnego lata i suszy, choć nie wiem w jakim stopniu brak wody dotknął pomorską rzekę w tamtym czasie. Ostatnie ulewne deszcze rokowały normalny jej poziom i faktycznie miło było zastać Redę w dobrej kondycji, również w kwestii ilości i barwy wody. 

Przyjemnie było też odnaleźć liczne lipienie, które przetrwały kolejną połowę sezonu. Chętnie meldowały się muchowym zestawie a złowienie kilku sztuk na niewielkim odcinku rzeki nie stanowiło kłopotu. To oczywiście ładnie wygląda w opisie, ale Reda jak wielokrotnie pisałem to rzeka wymagająca rozpoznania bojem lub przewodnika, bo można penetrować setki metrów jej koryta i bez względu na umiejętności nie spotkać ani jednej ryby wartej wędkarskich zmagań. 


To co przynajmniej dziś było moją obserwacją to obok niezłej wielkości ryb wyrażanej w centymetrach, dość wyraźnie objawiała się ich niewielka masa a wręcz chudość, choć dzielnie walczyły na zestawie dając klasyczne emocje.  Lipienie sprawiają wrażenie solidnie niedożywionych i można przypuszczać, że warunki tegorocznego lata mogły mieć wpływ na ich bazę pokarmową. Kiedy przypomnę sobie wizerunek opasłych ryb z okresu jętki majowej, to te dzisiejsze wyglądają przy nich jak śledziki. No cóż idzie jesień, najpiękniejszy czas dla entuzjasty połowu lipieni a i one same pewnie jesiennym obżarstwem nieco nadrobią swoją mikrą posturę.


Sama rzeka nadal w letnim nastroju. Zarówno w przypadku barw szaty roślinnej oraz turystycznych zwyczajów. Środkowy dzień tygodnia jest czasem spływu kajaków i tylko rozhukane osiłki i dumne głowy rodziny zastąpione zostały u wioseł przez nieco młodsze pokolenie. Może to lekcje wychowania fizycznego, bo raczej młodzież w tym czasie powinna być w szkole.  Jeśli to WF, lub inna forma aktywności fizycznej inspirowanej przez szkołę to i tak lepiej niż utrata przytomności na portalu społecznościowym, przy ekranie komórki lub innym podobnie intensywnym zajęciu. Jakoś dziś kajaki mi nie przeszkadzały, bo cicho i w miłej atmosferze przemknęły obok mnie a kolejnego lipienia podniosłem tuż za dziobem ostatniej łódki.



Kiedy nad rzeką jest spokój i miła atmosfera w kontakcie z napotkanymi ludźmi, nie ma pośpiechu, a ryby niejako same się łowią. Nawet kilka zerwanych zestawów nie było w stanie choć na jotę popsuć mi nastroju, mimo że do cna wyczerpały zapasy much z ubiegłego sezonu. Jak fajnie jest się nie spieszyć, nie czuć na plecach oddechu innego wędkarza, który ściga się po rzece w nadziei przerzucenia niezliczonych ilości ryb. Wystarczy poddać się rytmowi rzeki, urokowi spokojnego nurtu. Można odłożyć wędzisko i pozbierać śliwki mirabelki, które nabrzeżne drzewo wypełni plecak w miejsce ubitych lipieni.