Na ryby z psem i kotem


No cóż, wszelkie dylematy złap i wypuść same się rozwiązały, bo nasza rodzina powiększyła się o etatowego konsumenta ryb. Oczywiście to żart, choć nie wiem kiedy teraz będę miał czas i okazję je łowić, bo ta kocia znajda rzadko opuszcza moje kolana. Chyba się starzeję skoro mam kota, bo zawsze kochałem psy. Z drugiej strony patrząc na tą niewinną minkę trudno oprzeć się podobnym uczuciom.


Tym razem decyzja o nowym zwierzęciu w domu była spontaniczna, choć taka być nie powinna. To zawsze duże wyzwanie i odpowiedzialność, może mniej w przypadku kota ale z pewnością gdy w rodzinie ma pojawić się pies. Wiem jak z czasem staje się pełnoprawnym pośród domowników a wręcz cieszy się przywilejami, o których dzieci mogą czasem marzyć. Tym bardziej rozstanie po kilkunastu latach, gdy pies kończy życie jest bolesnym doświadczeniem, porównywalnym ze stratą najbliższej osoby. Tak żył pośród nas wyżeł Kajetan i gdy jako staruszek zgasł na moich rękach, długie miesiące nie mogłem dojść do siebie i obiecałem sobie ...  nigdy więcej zwierzaka, z którym tak się zżyjemy.

Kajtek był wspaniałym towarzyszem polowań i wędkarskich wypraw. Kochał wodę a każde sięgnięcie po wędkę lub strzelbę sprawiało szaleńczy taniec radości. Taplał się w każdym błotku, dzielnie pokonywał bagniste trzcinowiska, zmagał się ochoczo z nurtem rzeki lub wypuszczał się steki metrów w głąb jeziora. Woda była jego drugim żywiołem, choć miewał dziwaczne kaprysy. Nie daj Boże spadł deszcz a wtedy za żadne skarby świta nie chciał wyjść na spacer. Z klatki schodowej trzeba było wyciągać go na siłę, gdy  zapierał się czterema łapami, by ostatecznie sunąć na tyłku jak na sankach ciągnięty przez mnie za głowę. Widać taki był z niego esteta, że nie lubił moczyć samych łapek drepcząc po mokrym chodniku Na szczęście z kotem podobnych atrakcji nie będzie, co najwyżej czekać będzie na mój powrót z rybą w plecaku.