Klątwa nowego


Wreszcie przełamałem klątwę nowego ... sprzętu. Jakoś tak mam, że cokolwiek pojawi się na moim wyposażeniu z kolejnych zakupów sprzętu wędkarskiego jest jak Jonasz. Za diabła nie da się na to złowić ryby przez dłuższy czas, aż przychodzi taki dzień gdy wędka lub kołowrotek zostają odczarowane. Nie inaczej było z ostatnim nabytkiem - kołowrotkiem Penn. Pięć ostatnich wyjść nad wodę było na pusto nie licząc jednej ryby, która spadła. Dopiero dziś dwa tęczaki odczarowały sprzęt i teraz mogę już śmiało człapać nad rzekę. Jeśli nic nie złowię to winne będą ryby a nie pozbawiony dziewictwa młynek. 

Jak widać śniegu u nas po kolana, tylko wczoraj sypnęło ok 30 cm białego puchu. W Redzie woda jednak cieniutka, klarowna i stan rzeki niziutki. Do tego sporo słońca i dziesiątki wędkarzy po obu brzegach a środkiem koryta maszerują muszkarze z krótką nimfą. W takich warunkach trudno o ryby, a te co jeszcze w rzece pływają coraz bardziej sponiewierane licznymi kontaktami z wędkarzami tak dostały po głowie, że spotkanie ze srebrniakiem zakrawa na cud. Nie powiem zdarzają się nawet okazałe trocie ale to niebywały fart lub samozaparcie starych wyjadaczy, którzy nie odpuszczają żadnej godziny wędkowania.

Mnie pozostaje kilka godzin w weekend lub czasem godzinka po pracy jak dziś gdy rzeka obdarzyła dwoma pstrągami. Choć długie jak miesiąc to cienkie jak wypłata. Obecnie na większe sukcesy trudno będzie liczyć, bo Zatoka Pucka zamarznięta na amen i nowa ryba raczej do rzeki nie wejdzie. Jak mawiają autochtoni troć pod lodem nie chodzi. Może za kilkanaście dni, bo idzie odwilż i pewnie pójdzie choć na chwilę grubsza woda z roztopów. Tyle prognoz i oczekiwań, pobożnych życzeń, czarów oraz przesądów ... trzeba iść nad rzekę.