Pierwszy "łoś"


Mój pierwszy trollingowy "łoś" - 7,5 kg, 91 cm.

Z Piotrem ( alanbelon - FORS) znamy się od wielu lat. Dawniej zabierał mnie swoją łodzią na belony, ostatnio w oczekiwaniu na nowy sezon często spotykaliśmy się nad Redą. Oprócz trociowych prób i przymiarek niejednokrotnie powracał temat łososiowego trollingu na Zatoce. Sprawa wydawała się melodią odległej przyszłości, jak to w planowaniu wypraw bywa, aż tu nagle w sobotę wieczorem telefon od Piotra - potrzebny trzeci do obsady łodzi ... jedziesz?. Trochę marudziłem, że zimno, że grypa mnie rozbiera ale wieść o okienku pogodowym i nowej łodzi Kamila ostatecznie przechyliła szalę. Melduję się o 50.30 w Jastarni.


Kamil na swojej nowej łodzi. Od ilości takielunku i sprzętu można chwycić się za głowę.


Piotr, rzucanie cum i wychodzimy z portu.


Rybacka prognoza pogody sprawdziła się na sto procent. Rano wiatr zaczął zmnieniać kierunek z zachodniego na północno - wschodni, ale o dziwo było relatywnie ciepło przy niewielkich podmuchach i gramolącym się nieśmiało zza chmur słońcu. Dopływamy na łowisko i teraz pierwszy etap mojego wtajemniczenia, czyli montaż wind, wypuszczanie planerów i cały ten skomplikowany rytuał ustawiania wędzisk w trolling. 


Na zdjęciu planer inaczej zwany "pieskiem", czyli pływak odciągający zestaw od łodzi oraz klips przytrzymujący żyłkę.



Dobrą godzinę trwało to całe przedsięwzięcie a mnie przypadło zadanie trzymanie łodzi na obranym kursie. Hmm ... nie taka prosta sprawa, szczególnie gdy od tego zależy jak ostatecznie zestawy ułożą się w toni, bez katastrofy splątania. Z gorszym lub lepszym skutkiem jakoś dałem radę i gdy na wszystkich wędziskach do morza powędrowała szprotka jako przynęta, można było rozpocząć czas oczekiwania na branie.


Godziny oczekiwania na pierwszą rybę, to okazja pogadania o dawnych wyprawach. O kolegach co jeszcze łowią i w morze chodzą, również o tych co z racji wieku lub zdrowia zaglądają już tylko na przystań, gdy łodzie wracają z łowiska. Z Piotrem, o lipieniach Redy, tych jeszcze nielicznych kardynałach i tych przed laty gdy pięćdziesiątaki naginały muchowe wędziska. 


Czas mijał powoli, na radiu cisza nikt nie zgłaszał ryby. Morze lekko kołysało łodzią a powolne obroty silnika prawie nas nie przemieszczały. Robiło się sennie, powieki mi opadały i tylko gdzieś w tle słyszałem już monolog Piotra. Kamil, choć jeszcze młody szyper, jednak z kilkoma latami zawodowego rybaczenia na morzu, pewną ręką prowadził łódź. Widziałem go resztkami świadomości gdy zapadałem w sen.


Nagle ... krzyk - branie. Twoja wędka. W jednej chwili dociera do mnie, że mam okazję na pierwszego łososia. Ryba z windy na 30 - stu metrach, ale multiplikator leniwie oddaje żyłkę. Takie trzy bzyknięcia hamulca, zacinam  ... siedzi. Czuję znaczny opór ale idzie jak wiadro wody. Jednak im bliżej łodzi szarpnięcia ryby są co raz bardziej dosadne i wreszcie, pokazuje się na chwilę. Mam go już blisko łodzi, teraz trzeba zimnej krwi by naprowadzić go między żyłki pozostałych zestawów, unikając splatania. Pod burtą idzie w dół, nieco odjeżdża, ale długi hol widać mocno go zmęczył, bo w drugim podejściu ląduje w podbieraku.


Jest na pokładzie w całej okazałości. Piękna ryba, dynamit kształtu i barwy stworzony przez naturę do polowania. Teraz gratulacje od kolegów jakie należą się łososiowemu prawiczkowi. Gęba mi się cieszy, spoglądając na zdobycz, choć gdzieś w tle pojawia się przekorna nutka kolegów ... mały, łowimy dwa razy większe. Ech ... tak sobie myślę, ściemniają. Nasłuchali się opowieści o tych 20 - sto kilowych i szpanują. Usatysfakcjonowany, życzę szczerze kolegom połowu, bo dzień dopiero rozświetla słońce południa. Po chwili wszystko wraca do normy, poza oczywiście moim nastrojem. Łódź płynie dalej a Piotr i Kamil wracają do rutynowych zajęć obserwowania pozostałych zestawów. Tak mija kolejna godzina, może dwie. Jesteśmy już po nawrocie w drodze powrotnej do portu. 


Nadal powracam w myślach do nieodległych wydarzeń, gdy pada kolejne wezwanie ... branie na planerze. Tym razem to wędzisko Kamila. Żyłka z klipsa wypina się z impetem a kołowrotek ostro oddaje metry żyłki. Widzę kolegę jak zaczyna wybierać pierwsze metry zestawu. Tu nie ma żartów, ryba jest z pewnością okazała i sporo większa od mojej. Na rufie robi się ciasno, nie mogę dobrze obserwować holu bo ponownie siedząc za sterem, moim zadaniem jest ułatwić lądowanie łososia Kamilowi. Aż mnie ręce świerzbią do wykonania zdjęcia więc próbuję wcisnąć obiektyw między postacie kolegów uwijających się na rufie, bo ryba jest już w pobliżu burty. Trzymaj kurs ... zostaję skarcony, jednak jakoś jedną ręką udaje mi się wykonać komendę a drugą wcisnąć obiektyw między nich.


Mimo to niewiele mogłem zobaczyć co się dzieje widząc tylko plecy kolegów, ale ich głosy i emocje jednoznacznie wskazywały na dużego "łosia". Jeszcze nie koniec, ryba się nie poddaje i wykonuje piękny odjazd. Kamil wprawnym ruchem ponownie naprowadza ją w kierunku podbieraka.


Wreszcie łosoś ląduje na pokładzie. Widzę jak Kamil mimo kondycji młodzieńczego wieku jest zmęczony. Jednak szczęśliwy gdy pierwszy pomiar wskazuje 108 cm a ciężar, na ile dokładna jest wędkarska waga ... 14,50 - 15,00 kg. 


Kamil ze swoją zdobyczą już spokojnie pozuje do zdjęcia.

Choć rozbudzone niedawnymi wydarzeniami emocje, nakazują wierzyć w jeszcze jedno spotkanie tego dnia, to do godziny 17.00 nic się już nie wydarzyło. Demontujemy zestawy i czas powrotu do portu na pełnych obrotach silnika. Chwilę jeszcze gadamy o sprzęcie już planując kolejną wyprawę.


Wszystkiego słucham z uwagą, ucząc się od kolegów tajników łososiowego trollingu. Każdy szczegół jest ważny, bo zaniedbanie jakości żyłki, czy zły dobór wabików lub przynęty może się skończyć utratą kapitalnej ryby lub okazji do jej spotkania na wędzisku. Na morzu zmiana wachty. Wędkarskie łodzie opuszczają akwen. W radiu słyszymy o sukcesach innych załóg. Niektórzy meldują sześć łososi. Dla mnie jednak najcenniejszy jest te mój, bo pierwszy w moim długim wędkarskim życiu. Nie mniej cenne jest towarzystwo Piotra i Kamila, którzy zechcieli dołączyć mnie do załogi i dzielić się wiedzą i doświadczeniem ... Koledzy, dziękuję.

Gdy my opuszczamy gościnne wody, w morze idą rybacy. Dla nich jednak to praca, ryba to ryba. Dla nas, dla mnie łosoś na kiju to wydarzenie na dobre zapadające w pamięci ...