Jest li w istocie szlachetniejszą rzeczą ...


Buty do brodzenia, niby nic. Przecież przeglądając ofertę internetowych sklepów firmy i modele emanują dziesiątkami, wzorów, konstrukcji oraz wyszukanym desingiem. Można przebierać i wybierać do woli, kierując się intuicją, poradami kolegów lub opiniami na forach wędkarskich. Mnie przed laty skusił Vision Flywater. Trochę za poradą muszkarzy a może bardziej ze względu na cenę, bo do najdroższych nie należały. 

Od zakupu minęło 12 lat ... lecz przed kilkoma dniami buty się poddały. Były już klejone, łatane a mój szewc dokonywał cudów by dać im jeszcze jeden sezon życia. Powierzając mu do kolejnej naprawy obiecywałem sobie, że to ostatni raz i w przyszłym sezonie kupię nowe. Jednak gdy mi je oddawał jakoś z sentymentem wciągałem je na nogi, by brzegami rzek przemierzać kolejne dziesiątki kilometrów. 

Buty dały radę upałom i mrozom, błotu oraz kanciastym kamieniom. Cierpliwie znosiły ostre żelastwo i potłuczone butelki na dnie rzeki. Jednak z biegiem czasu coraz częściej plątały się w foliowe torby, potykały o zatopione opony i lodówki, ale na ich podobieństwo tego nic i nikt tak długo nie zniesie. Tak uzbierało się zdarzeń na niemałą opowieść. Dlatego z wielkim żalem odstawiłem je na półkę. Na pamiątkę czasu gdy przed wielu laty, rzeki jeszcze lipieniem stały a dziś betonowe brzegi, dawniej stanowiły malownicze zakola dzikiej rzeki. 

Nie wiem, jakoś szlachetnie wygląda to logo na starej, wysłużonej skórze. Może już tak wysłużonej jak ja, gdy zniechęcony odwiedzam stare miejscówki, w których "wiatr hula" a woda już jest martwa. Dwanaście lat ... kawał czasu, dla butów zbyt dużo. Dla mnie zbyt mało, bo póki sił więcej niż w tych butach, póty nad wodę chodzić będę.