Koszyk muchowy ... nosić, nie nosić?


Wizerunek wędkarza muchowego z koszem na ryby u boku staje się coraz rzadszy. Powód znamy ... powszechnie panująca moda na "złap i wypuść". Piszę moda w miejsce praktyka, bo wielu z nas pod presją wyznawców życia poczętego ryb, dla świętego spokoju ukrywa fakt zabrania połowu z łowiska. Nierzadko spotykam obecnie wędkarzy, którzy upychają łososiowate w obrzydliwe reklamówki lub w plecaki. Nie ważne, że ryba się w nich gotuje a na dnie zebrany śluz i krew dopełnia widoku "popełnionej zbrodni". Jednak takie łatwo ukryć przed wzrokiem fanatyków, bo po co później tłumaczyć się wędkarskich forach. Każda teraz ryba wraca do wody, choć gołym okiem na publikowanych zdjęciach widać, że umarła na śmierć. Są też koledzy, którzy koszyki noszą, jednak nagabywani przez nadrzecznych prokuratorów i sędziów w jednej osobie, szybko spieszą z tłumaczeniem, że to zasobnik na napoje.

Jestem wędkarzem z całym atawistycznym balastem emocji i potrzeb, zatem czasem ryby z łowiska zabieram. Jeśli to robię, to choćby z szacunku dla aktu uśmiercenia łososiowatego drapieżnika staram się potraktować go godnie, nie wspominając o kwestiach sanitarnych. Jak łowiecki pokot ma swoją tradycję, tak sposób obchodzenia się z rybami winien mieć podobne znaczenie. W takich chwilach koszyk muchowy jest jak najbardziej na miejscu a jego tradycja w historii wędkarstwa muchowego ma ugruntowane miejsce.


Wędkarstwo muchowe ma odległe początki. Pierwsze wzmianki połowu na muchę odnajdujemy w Japonii już przed naszą erą. Jednak prawdziwy jego rozwój w znaczeniu rekreacyjnym zawdzięczamy Brytyjczykom a szczególnie za sprawą publikacji "Compleat Angler"  z 1653 roku, autorstwa  Izaaka Waltona. Dynamiczny rozwój wędkarstwa muchowego to jednak wiek XIX i tu powszechnie pojawia się koszyk muchowy, jako nieodzowny element ekwipunku wędkarza. Tradycyjnie wykonywany z wikliny, choć te uchodzą za wyroby z masowej produkcji. Bez względu na sposób wykonania spełniał jedną podstawową funkcję, czyli przechowanie ryb łososiowatych w zacienionym i przewiewnym wnętrzu. Wielu wędkarzy wzbogaca takie praktyki, przez dodatkowe zawijanie ryb w zioła, liście chrzanu lub pokrzywy. Wszystko by jak najdłużej utrzymać w świeżości delikatne mięso pstrągów, mimo wysokich temperatur i długich nadrzecznych wędrówek.  

Do posiadania koszy muchowych przywiązywano tak dużą wagę, że w ich wyplataniu specjalizowały się firmy oferujące ekskluzywne wykonania, odmienne w rodzaju materiału, wzornictwie i trwałości. Do bardziej znanych należy firma Oregon, znana z rzemiosła  m.in. George Lawrence Joseph Schnell, Johna Clarka i AE Nelson. Tu materiałem była wierzba nierzadko wzmacniana naturalną skórą. Do dziś prosperują firmy słynące z wyplatania oryginalnych koszy muchowych a ich styl i wzornictwo jest rozpoznawalne. Nadal powstają oryginalne wyroby na podobieństwo dzieł sztuki, czasem przypisane konkretnym rzekom, będące połączeniem różnych materiałów do wyplotu i wykończenia, jak drewno, mosiądz i rzeźbione zamknięcia. Wiele jednak wzorów bezpowrotnie utracono, bo do zawodu z biegiem lat garnęło się coraz mnie chętnych i nie było komu przekazać tajników rodzinnych tradycji. Poniżej zdjęcia  -  źródło: Fishing Creels 

Polecam treść z przytoczonego linku, która ilustruje jak sztuka wyplatania koszy muchowych osadzona jest w tradycji i co bywało inspiracją do powstania niepowtarzalnych wzorów. Warto wiedzieć, że współczesne kosze wychodzące z pod ręki opisywanych rzemieślników osiągają ceny liczone w steki dolarów, podobnie jak antyki z mienionych wieków. Te zaś bywają obiektem poszukiwań kolekcjonerów, dla których tradycyjne elementy wyposażenia wędkarza muchowego są nieustającą inspiracją, by sztuka połowu na muchę nie zatraciła się we współczesnym, plastikowym świecie.