Obserwator


Rzeka o poranku pachnie. Podobnie jak las, łąka czy uroczysko. To połączenie woni wiatru, porannego chłodu u progu gorącego dnia, z oparem, wilgocią czasem mgłą ustępującą słońcu. Nad rzecznym nurtem unoszą się zapachy eterycznych olejków roślin z okolicznych pól. Niekiedy zapach siana. Wodna roślinność oddaje powietrzu woń podwodnych kłączy, mokrej zieleni, trzcin, tataraków i wodorostów.  Znacie ten aromat, jest niepowtarzalny choć ulotny. Trzeba tylko, znaleźć się tu i teraz.

W odruchu mieszczucha świt budzi naturalny sprzeciw. Błogostan ostatnich godzin snu przeczy logice, by przerwać ten stan. Jak wymknąć się z otulającego ciepła, obudzić zmysły, których nie kusi jeszcze zapach porannej kawy. Sposób zdaje się oczywisty. To zobowiązanie wobec siebie, by życie wypełnić wartością. Tak za chwilę staniemy nad brzegiem rzeki, bez żalu pozostawiając domowe zacisze. Jeszcze oszołomieni rześkością powietrza, zaskoczeni przenikliwym chłodem, przecież okno domostwa żegnało nas widokiem gorącej tarczy wschodzącego słońca. 

Krajobraz jest inny niż znamy. Nad wodą kładą się długie cienie okolicznych drzew. Przez ich korony przebija smuga światła, nisko ścieląc się nad wodą a unosząca się mgła, czyni ją na podobieństwo złotych pasemek. Horyzont maluje niebo obcymi barwami, których nie sposób opisać słowem, szukając w codziennej palecie. Otoczenie huczy. To inne dźwięk, niż te których doświadczamy na co dzień. Brzmienie natury, tonacje obce choć znajome. Dyskretne szelesty i pomruki, przy których gałązka złamana naszym butem, brzmi jak armatni wystrzał. W takiej chwili czujemy się zażenowani, zdając sobie sprawę jak bardzo tu nie pasujemy. Jak nasza obecność narusza ducha tej krainy. 

Teraz już stąpamy ostrożnie, na podobieństwo dawnego łowcy, czując jak budzą się w nas atawistyczne zmysły. Z każdą chwilą wtapiamy się w naturę, stając się niewidzialni. Tak długo póki nie zerwie się ptak spłoszony naszym krokiem, lub nieopodal podniesie się sarna. Patrzymy na siebie, stojąc w zasięgu ręki. Z niedowierzaniem bliskości patrzymy w ogromne oczy zwierzęcia, których wyraz niesie zdziwienie nie mniejsze niż nasze. Zamieramy w bezruchu, widząc jak się oddala zdumiony tak nagłym spotkaniem. 

Ruszamy ku głosom wszelkiego ptactwa.  Wysoko w koronach drzew i gęstwinie krzewów, głęboko w sitowiu, budzą się do życia. Świergot, szczebiot i fantazyjne trele dochodzą zewsząd. Jeszcze ich nie widać, jeszcze trwają poranne narady, wołanie partnera, ostrzegawcze sygnały, terytorialne waśnie. Za chwilę jednak ptasie towarzystwo ruszy. Ukaże się naszym oczom, gdy w trosce o lęgi, rozpocznie codzienny marsz ku niższym partiom lasu. Ku otwartej wodzie i niebie, które już zmienia kolor z purpury wschodu na błękit dnia. 

Otwieramy szeroko oczy szukając tych obrazów. Te jednak nagle gdzieś umknęły. Stały się białą plamą, która z każdą sekundą nabiera ostrości. Rozglądamy się z niedowierzaniem. Nie ma rzeki, nad brzegiem której dopiero staliśmy. Widzimy ścianę sypialni, swoją postać w pieleszach i okno, za którym tracza słońca górując nad horyzontem oznajmia południe. Jaki był to piękny sen.