Myślę, że w Kaziku dojrzała już myśli o publikacji zbioru jego opowiadań. Gdzieś jeszcze wewnętrzny głos podpowiada sprzeciw usprawiedliwiany brakiem czasu lub trudną wydawniczą drogą. Jednak w kącie jego pokoju stoi wielki kufer. Pełen nie tylko wędkarskich przeżyć, ale wrażliwości na otaczający nas świat, przyrodę i ludzką naturę. Jest tego tak wiele, że wystarczy by obdzielić tym całe pokolenie i te, które już nastało i te, które za lat kilka po raz pierwszy stanie nad brzegami wód. Pisząc to wprowadzenie nie czynię recenzji. Staram się jedynie usadowić Was w wygodnym fotelu, w oderwaniu od zgiełku domowych zajęć a już z pewnością atmosfery pośpiechu i emocji wędkarskiej wyprawy. Uchylając wieko kufra, Kazek zabiera Was w bardzo intymny, poetycki świat, gdzie myśli słowa i czyny stanowią o naszym człowieczeństwie ...
Artur H. Buczkowski
"Kwietniowe rozdroże" autor Kazimierz Żertka
Wstaję. Jeszcze noc. Głębia
puszystej mgły łagodnieje. Mrok na wschodzie wiruje gwiezdnym
pyłem świtu, rozgania szarobure kikuty nocy, znów na szybie
samochodu układa mozaiki kruche, pełne promyków nadziei. Takie
ułamki chwil zaślubiają wiarę przed wiosennym poczęciem. Chałat
rześkiego powietrza na otrzeźwienie. Gdzieś tam w dole rzeka
jeszcze była pełna martwoty i odrętwienia. Pełna chłodu
zniesionego ramionami nocy z osłoniętych świerkami skalnych
czeluści. Jeszcze matowa, pełna cieniów szarości, pieniąca się
kłębuszkami bieli na przelewach. Tylko ten szum, oddech niepokornej
wody. Niebo na wschodzie zaczęło różowieć, przechodząc miękko
w jasny szafir. Nawet delikatna smużąca swe sny mgła nie była w
stanie stonować ostrego, krystalicznego blasku gwiazd.
Patrzyłem
urzeczony na wstający dzień. Zawsze wydaje mi się, że wstaje on
przeraźliwie długo. Nie mogąc się doczekać świtu wsunąłem się
w spodniobuty. Pies leniwie dźwignął łeb, zastrzygł uszami, jak
zwykle trochę ze zdziwieniem patrzył na moje przygotowania. Szelma
jednak wiedział, jak na rybach powinien zachowywać się ledwo
tolerowany pies. Zawsze gdzieś przepadał nie oddalając się jednak
poza granicę wzroku. Był, świadomość jego obecności zawsze jakoś
nastrajała mnie pozytywnie do mroku, samotności i przygód. Był
jak przyjaciel. Patrzył na drogę przede mną. Przetrząsał
zarośla. Był prostu był. Teraz też radośnie merdając ogonem
obwąchiwał muchówkę, kręcił się wokół nóg dopóki nie
zszedłem nad brzeg rzeki. Rzeka szumiała, musując wśród kamieni
jak szampan. Wszechwładnie panowała nad zalegającą w ciszy
uśpioną doliną pełną ciężkiej grubej rosy. Szedłem pod prąd
uważnie stawiając stopy na śliskich otoczakach. Dzień powoli
przybierał nowe barwy. Na wschodzie paliła się łuna, resztę
nieba zawładnął głęboki czysty błękit z diamentami ostatnich
gwiazd uchodzącej nocy. Widziałem już brzeg, kontury szczytów
zatopionych jeszcze w bezdennych cieniach.
Rzeka odzyskiwała
czystość, uchodził z niej ołowiany duch tajemnicy nagle z
głębokiego nurtu wyskoczył pod prąd czarny, opalizujący, znajomy
kształt. Pstrąg! Nie za duży, ale Pstrąg!! Znasz to gorączkowe
gmeranie po pudełku za odpowiednia muszką. Przyznaję, że w takich
chwilach zawodzą plany, zamierzenia, ulatnia się z człowieka cała
wiedza a jego miejsce zastępuje instynkt, instynkt łowcy. Już
wsuwam się do napierającego na kolana nurtu. Osadzam wygodnie
stopy. Przywiązany na końcu muddler już tańczy ze świstem
przecinając powietrze nad głową. Cichy, miękki terkot kołowrotka
oddającego sznur wręcz uspokaja, usypia, nie jest dysonansem do
tego wstającego dnia.
Przynęta wpada na płytką wodę, ale nurt
porywa ją bez litości ciskając w szmaragdową toń. Nie widziałem
przynęty, ale czułem jej opór, jaki stawiała, przemieszczając
się ze środka rzeki w stronę brzegu. Teraz pracowałem kijem i
kołowrotkiem nadając trochę życia ściąganemu muddlerowi.
Chwaliłem sobie ten trochę przydługi kij, bo przy muddlerze,
ważne jest, aby przynęta pracowała jak najdalej od muszkarza, bo
to właśnie o świcie pstrągi czatują na zaspane spływające z
płycizn głowacze i strzeble. Stoją na krawędzi nurtu i płytkiej
wody. Są niezwykle czujne, płoszy je nawet cień przelatującego
ptaka. Ale stoją, głodne i łapczywe zapamiętale atakując
potencjalną ofiarę. Nagle kolejny amator rybek zaszalał na
płyciźnie aż mnie przestraszył tym gwałtownym atakiem. Posyłam
mu odruchowo przynętę. Widzę jak sznur znosi przynętę z nurtu na
spokojną, ale głęboką burtę brzegową W tym momencie następuje
brutalny atak! Ciężar! Pulsujący, wibrujący osiadł na muchówce
i trzymał, wyginając kij aż po rękojeść!.
Jest! Siedzi!...
zaatakował mocno, zacięcie niepotrzebne, hak nowy, ostry! Już
ucieka z nurtem walcząc nie tylko z kijem, ale i kołowrotkiem,
który teraz prawie warczy, niechętnie oddając sznur. Po paru
chwilach, gdy to żelazna obręcz w piersi wręcz wstrzymywała rytm
serca doholowałem pstrągala pod nogi. Patrzyłem na ten oliwkowy
usiany czarnym groszkiem gruby grzbiet i srebrzące się boki
okraszone karminowymi kroplami Piękno i majestat. Uśmiechnąłem
się wypuszczając go do własnego świata. Popatrzyłem na psa
zdawało mi się, że nawet on z radości merda ogonem Za mną na
wschodzie wstawało słońce. Tak... to dziwne ale jeszcze marzę i
rozumiem, że nie dotknę nic bardziej rzeczywistego, jak puls - gdy
krew biegnie sarną, płomieniem i dotyka szczytu jak dna
daleko.