Nie tędy droga przyjacielu


Lubiłem to miejsce szczególnie. Tam rzeka szeroko rozlana dawała okazję wyrzucić spory kawał muchowej linki bez obawy spotkania muchy z koronami drzew. Nie wiele było tak uroczych miejscówek, gdzie klarowna woda płynąc twardym, żwirowym korytem była siedliskiem okazałych lipieni wieczorami zbierających susz. Za dnia z impetem atakujących nimfę, na przemian z pstrągami choć młodszego rocznika ale w pokaźnej ilości. Tego miejsca trzymała się wszelka ryba bez trudu odnajdując siedliska dla swojego gatunku, robiąc też miejsce dla gości okazjonalnie goszczących w rzece, pstrągów tęczowych i źródlanych.

Z czasem niewielka odległość od domu, obfitość ryb i komfortowe warunki łowienia stały się dla jedynym słusznym wyborem, by ten uroczy fragment rzeki taktować wyłącznie miejscem prób wszelkich nowych much rodzących się w głowie i przy imadełku. To były radosne i niezapomniane chwile, gdy wstając od muchowego warsztatu z nową mokrą muchą, nimfą czy sucharkiem mogłem za chwilę stanąć w nurcie i pytać mieszkańców rzecznej krainy o efekt godzin spędzonych w doborze koloru, proporcji i wielkości muchy. Choć młode roczniki zawsze ciekawskie, żarłoczne i nienasycone dość szybko stawiały cenzurkę, jednak nie ich zadaniem było dokonać rzetelnej oceny.



W krainie tej mieszkał pstrą profesor, który za rewir swój upatrzył spory kawałek wody okalający wielki konar, pod którym mieszkał na stałe. Rosnąca nad nim kępa krzaczastej wierzy rzucała cień na wodę a podmyta burta dawała schronienie samotnej rybie. Widywałem go rzadko, gdy czasem ale ostrożnie patrolował w niewielkiej odległości swój teren. Mimo, że głęboko ukryty w swej kryjówce i niedostępny dla wzroku zawsze tam był gotowy zmierzyć się z intruzem naruszającym jego domowy mir, lub zaspokoić potrzeby kulinarne. To on był wyzwaniem i najlepszym cenzorem moich muchowych pomysłów. Najchętniej gustował w mokrych muchach o ile te z mojego imadełka były w stanie sprostać jego wyrafinowanemu poczuciu ”smaku”. To dla niego przerzucałem pudła z materiałami, buszowałem w książkach szukając inspiracji. Jemu dedykowałem zakupy kolejnych dubbingów, kapek i haczyków. Najczęściej zdawał się mówić: - Nie, nie tędy droga przyjacielu, siadaj do imadełka. Wróć jak wymyślisz coś bardziej smakowitego. I wracałem z uporem tworząc kolejne muchy, które po czasie i jemu smakować zaczęły.


Los sprawił, że dwa kolejne lata nie było mi dane odwiedzić mojej ryby i rzecznego uroczyska. Wreszcie nadeszła wiosna roku następnego, gdy z zapasem kolejnych muchowych pomysłów zrodzonych długą zimą, wybrałem się z wizytą. Stanąłem na brzegu rzeki i zamarłem. To była mieszanka osłupienia, przerażenia i nieodpartej złości gdy zobaczyłem pustą wodę. Rzekę prostą jak rów, zamuloną, brzegi pozbawione wszelkiej roślinności a po chatce mojego pstrąga nie pozostał nawet ślad … teraz płyną kajaki.