Mam też urlop, jeszcze niedługi, zaledwie
tydzień. Ten właściwy zaplanowany na październikowe połowy
lipieni jeszcze przede mną. Jednak i te kilka dni września cieszą okazją wyjścia nad wodę. Lipieni jest jak na lekarstwo, tym
bardziej trafienie w ich gusta i skuteczny połów jest teraz
efektem dobrze trafionej muchy. Mój biologiczny zegar nakazuje
pobudkę jak do roboty o czwartej rano a moja krzątanina po nocy
budzi nie tylko zdziwienie domowników, ale też irytację. Znikam im
z oczu zaszywając się w mojej wędkarskiej jaskini. Córki poszły
na swoje a ja otrzymałem na wyłączne władanie cały pokój.
Nikomu już nie wadzą mokre buty do brodzenia, rozwieszone na
wieszaku spodniobuty, stojaki z wędkami i wszelkie dobro pozornie i
bez ładu rozrzucone po całej komnacie. Stół do kręcenia much na
stałe zajmują niedbale rzucone dubbingi, nici, przewijki,
dziesiątki szpulek i kapek, w których uwielbiam przebierać. Za
oknem głęboka noc. Gdzieś w oddali otulone gęstą mgłą kontury
drzew znaczące szlak rzeki, podświetlone oknami domostw ludzi,
którzy witają dzień o podobnej porze.
Z kubkiem nocnej kawy przemykam do
siebie, by zasiąść na miejscu krętacza. Spoglądam na na
imadełko, na przemian z pierwszymi łykami boskiego napoju biorę do
ręki kolejne paczuszki dubbingu. Odtwarzam w pamięci kolor wody
ostatnich wyjść nad rzekę, barwę nielicznych już owadów,
próbując odgadnąć gusta lipieni. Te nieliczne, nie raz już pokłute stały się wybredne, ostrożne, przecząc powszechnej opinii
o ich rybiej głupocie. No i co wam namotać drogie lipienie ?.
Kolejny łyk kawy, spoglądam na szpulkę żółtej nici wiodącej i
zaraz powstaje pierwszy element nimfy. Cierpliwie i starannie
wymodelowany tułów. Jakoś ubogo to wygląda, mało kąśliwie,
mało apetycznie. Trzeba myśleć jak lipień – na mokro. Zanurzam
tułowik w szklance wody, nieznacznie ciemniej, jest dobrze. Mało w
tym jednak życia, ot póki co kluska z nici. Gdzieś z boku zalega
zajęczy dubbing w pisakowym kolorze, może pasuje? Wracam nicią do
kolanka by w kierunku oczka nawinąć kilka zwojów kosmatej
struktury. Jeszcze kołnierzyk z czarnego zająca i jest gotowa.
Niezbyt wymyślna nimfa, jak żywo chruścik. Dla pewności znów
szklanka z wodą, trochę ruchu, i wykładam go na otwartą a dłoń
… jest robaczywy jak trzeba. Wiąże ich kilka, dzień już się
rozbudził, pora nad rzekę.
Haczyk #12 Akita 751 BL, główka złota wolfram 3.5 mm
Na początek nieco pracochłonne modelowanie tułowia samą nicią wiodącą. Przy kolanku pozostawiamy żyłkę (#14), z której na koniec wykonamy przewijkę. Jest to o tyle istotne, że dubbing kładziemy w postaci nawojów na wierzchu nimfy, który łatwo przerwać na ząbkach ryby, szczególnie pstrąga. Żyłka wzmacnia konstrukcję i nieco modeluje segmentację.
Na koniec nadajemy robaczywość dubbingiem z zająca w widocznym kolorze otrzymując widoczny poniżej efekt. Nawijamy od kolanka do oczka, skręcony na pojedynczej nici. Jeszcze tylko kołnierzyk z czarnego zająca i gotowe.
Szukam w pamięci moich miejscówek.
Byłem niedawno tu i tam, wszędzie pusto, martwa woda. Jest takie
miejsce, trochę daleko, trzeba maszerować trzcinami, błotkiem i
lasem pokrzyw. Trochę niechętnie, z lenistwa się wzbraniam. Pokusa
jest jednak silna, bo gdzie jeśli nie tam rzeka da okazję spotkania
lipieni. To miejsce jest jak skansen, ostatni kawałek wody
zatrzymany w czasie. Choć jest namiastką dawnej świetności, to
sam jego urok zachęca. Długa rynienka a właściwie ich kilka
łączonych szlakiem jaki wyznaczył nurt rzeki. Jak na obecny stan
wody – głęboko, do dna dobre półtora metra. Łagodny łuk rzeki
otwiera niewielkie łowisko bursztynowej wody ostro rozświetlonej
południowym słońcem.
Zestaw schodzi do dna a im głębiej
tym bardziej się dziwię mogąc do końca widzieć sylwetki i kolor
nimf. Na prowadzącej brązka, tak ” w razie Niemców”. Ta
jednak dość szybko znika z pola widzenia zlewając się barwą z
kolorem wody. Na skoczku mój chruścik poranny. Zdaje się być
zbyt jasny, intensywny, jakoś niepokojąco kontrastujący z
wrześniową scenerią. Nadchodzi zwątpienie, przepuszczam go przy
butach by przyjrzeć się jego pracy. Zbyt żółta cholera, świeci
w tej słonecznej wodzie jak choinkowa lampka. Ech, nie mam ochoty
przewiązać muchy, niech idzie do wody. Muszki schodzą w głębinę,
raz drugi, trzeci. Gdy nurt wynosi je ku powierzchni, trącenie,
zacięcie i siedzi. Ryba uparcie zapiera się w wodzie jakby
wiedziała, że wybór przynęty jest dla mnie ważniejszy niż jej
życie. Podnoszę lipienia ku powierzchni, siedzi na skoczku.
Pogardził moją sprawdzoną brązką, by zadość uczynić muchowym
pomysłom. Przemierzam spokojne zakole, drugi lipień, trzeci, ot
takie Redowe wymiarki, którym wtórują dwa pstrągi. A co tam, mam
radochę, komplet miarowych lipieni na nową muszkę. Jest fajnie,
słoneczko świeci, woda płynie leniwie, jest ciepło i przyjemnie.
Jutro też jest noc, poranek i biologiczny zegar, który odpali budzik
o czwartej rano, by zasiąść do imadełka.
Na koniec ... wszystkim Kolegom, którzy mają jeszcze wątpliwości co do skuteczności haczyków bezzadziorowych polecam wspomniany wyżej model. Również wobec głosów o potrzebie stosowania mocarnych i długich grotów w miejsce zadzioru. Jak widać to delikatny haczyk a jeden z lipieni naprawdę sobie pofolgował długą chwilę buszując i szamocząc się pod nawisem wodnej roślinności. Patrząc na pyszczek nie ma śladu inwazji haczyka.