Trotka po pracy


Trudno oprzeć się choć kilku chwilom nad rzeką, nawet w drodze z pracy do domu. To zaledwie godzinka wobec wieczornej szarówki kończącego się dnia. Jednak czasem tyle wystarczy by spotkać się z srebrniakiem. To nie okaz, zaledwie 52 cm lecz i tak większa niż złowiona w niedzielę. Tu i tam słyszę o większy trociach łowionych w tym sezonie, jednak mi rzeka nie darzy. No ale takiej nie złowię siedząc w domu, zatem warto każdą nadarzającą się okazję wykorzystać na pobyt nad rzeką.

Tak to już jest, że ta wymarzona ryba uderzy w chwili zwątpienia, gdy zmęczeni setkami spinningowych rzutów, owiani wiatrem człapiemy do samochodu. Wtedy niejako z obowiązku obrzucamy kolejne miejscówki. I gdy myślami błądzimy w obłokach. wtedy cholera przywali. Jeszcze większym zaskoczeniem jest atak troci w pierwszych rzutach woblera, gdy dopiero "układamy' zestaw do zastanej wody. Drugi, trzeci przelot przynęty i gdy przyglądamy się jak wobler będzie pracował, nagle ... bum. W obu przypadkach trudno o skuteczne zacięcie i mnie dane było przeżyć podobne z trocią spotkania. Efekt raczej znany, bo ryby nadal w rzece pływają. 

Nie dalej jak kilka dni temu, po pierwszym wypuszczeniu woblera coś dłubałem przy kołowrotku. Gdzieś niedbale zwinięta żyłka po ostatnim wędkowaniu skręciła się w dokuczliwą brodę. Otworzyłem kabłąk by zyskać nieco metrów na walkę z pętelką a wobler w tym czasie zyskał kolejny dystans w dół rzeki. Wreszcie nawijam żyłkę by odzyskać kontakt z przynętą i co ... zaczep. Próbuję uwolnić wobler i w tym momencie na moim zestawie dość fajna ryba wykręca młynek pod samą powierzchnią. Czuję jej szarpnięcie i wszystko wraca do stanu początkowego. Wobler nadal kiwa się tam gdzie się kiwał ... a ja myślę sobie, ot takie prawo pierwszego rzutu.