Lipienie z morza traw



Dzień pierwszy sezonu, upał czerwcowego popołudnia i morze trawy do przebycia w drodze do moich lipieni. Słońce jeszcze wysoko, zgodnie z rytmem wczesnego lata, gdy odnajduje swoje apogeum nad horyzontem. Powietrze przesycone wilgocią od łąk parujących po nocnym deszczu a niewielki wiaterek nie daje ochłody i ulgi podczas marszu z wędkarskim ekwipunkiem. Nawet przewiewna koszula już po paru chwilach robi się wilgotna, choć szczęście, że wymyślono oddychające śpiochy. W takich chwilach błogosławie dzień, gdy wydałem majątek na spodniobuty a dalszą część owego pamiętnego roku jakoś przeżyłem o chlebie i wodzie. Teraz wypada jeszcze przeżyć forsowny marsz przez trzcinowiska i ciągnące się w nieskończoność trawy. To droga do ziemi obiecanej, choć ile razy ją przemierzam zawsze godzę się faktem, że może to mój ostatni raz. To ostoja dzików, ziemia zbuchtowana jak należy a wygniecione cielskami babrzyska w bagnistym gruncie świadczą o ich stałej obecności. Choć wiem, że go tam nie rosną, zawsze nerwowo rozglądam się za drzewami jako ostatnią deską ratunku. Wolę dzielić tę krainę z wydrami, bo jak doświadczenie wielu lat uczy, ryby wystarcza i dla nich i dla mnie.



Trop wydry

W końcu przebrnąłem przez plątaninę traw, których ostre i długie łodygi oplatały buty, przedarłem się przez trzciny sięgające ponad moją głowę. Póki co oszczędziły mnie dziki i komary, by dać mi sposobność stanąć nad brzegiem rzeki. Jestem mokry, zasapany, uwalony po kolana w błocie, ale szczęśliwy jak mały Kazio ( bez urazy). Jeszcze tylko nastawienie uszu w prawo i w lewo, czy aby nie płyną kajaki i oto jestem sam nad moją bajeczną miejscówką. Teraz już wiem, że pierwszy lipień to tylko kwestia czasu a pytanie brzmi : nie czy … a kiedy ?.   

Linka z nimfą spływa z nurtem, raz drugi, trzeci … silne targnięcie, zacinam, siedzi. Pytam go w myślach, co zrobimy ?.  On zdecydował, rusza dość gwałtownie, wybiera nieco linki i wywala się nad wodę, Pstrąg, niech ci kolego ”ziemia lekką … ”, nie z tobą przyszedłem się tu spotkać. Fotka na pamiątkę, wpinam go w wodze, czmychnął jak rakieta. Zestaw ponownie spływa, raz drugi, trzeci … znów siedzi, pstrąg cholera - taki sam rocznik. Coś robię nie tak myślę sobie, choć obecność kropków nieco nie zbiła z tropu. Oba wzięły pośrodku nurtu, woda mocno trącona, może lipieniom to nie pasuje.


Tym razem puszczam zestaw tuż przy brzegu na płytszej i bardziej klarownej wodzie, raz drugi, dwudziesty. Pstrągi odpuściły, ale gdzie kardynały ?. To murowane miejsce, wymarzona pora dnia i roku, przecież umawiałem się z nimi od jesieni, nie ładnie Panowie Lipienie. Przestałem już pamiętać który to raz nimfa spływała, gdy nagle mocne szarpnięcie a po zacięciu solidy opór. 
O cho, to nie pstrąg. Chwilę przytrzymałem go w nurcie, po czym dał się unieść ku powierzchni i zgrabnie wylądował w podbieraku. Pierwszy 40 - stak, szybkie zdjęcie paszportowe i do wody. Szczerze się ucieszyłem, nie tylko lipieniem, ale też odnalezieniem tego rzecznego uroczyska w niezmienionej postaci od zeszłego sezonu. Był jeden, będzie drugi, minęło z 15 minut i kolejne solidne branie, tym razem bardziej gwałtowne. Opór jaki ryba stawiła w wodze również był zdecydowany i jednoznacznie wskazywał okazałego kardynała. Nie myliłem się, gdy po dłuższych zmaganiach dał się obłaskawić przy brzegu. Uniosłem go tylko na dłoni by oszacować wielkość, tym razem ok. 45 cm, po czym chwilę wymagał wsparcia i podtrzymania w bystrej wodzie, by ostatecznie odzyskać wolność. W ten czerwcowy wieczór odnalazłem magiczne miejsce i magiczne lipienie, wracając na dzika nie wlazłem a ostatnie chwile kończącego się dnia stały się okazją do kilku fotek. O morzu trawy w drodze powrotnej już nie wspomnę ...


Lipień 45 cm, zdjęcie w dość mocno trąconej wodzie, ale już nie miałem sumienia kolejnej ryby męczyć i targać na brzeg, by fotografować " na sucho"


To jest magiczne miejsce a jak na takie przystało,  o zachodzie słońca rzekę nawiedzają elfy.